Leczenie się ze współuzależnienia bardzo przypomina proces dojrzewania. 

wtorek, 30 listopada 2010

Pozytywna udręka

William James (psycholog), który walczył z depresją przez wiele lat, zarzucił próby sformułowania trafnego opisu tej choroby dając do zrozumienia, że jest to prawie niemożliwe. Napisał: 
”Jest to pozytywna i aktywna udręka, rodzaj psychicznego nerwobólu, całkowicie obcy w normalnym życiu”.

Wyłapywanie

Czytam tego bloga, choć tam niby nic takiego się nie dzieje, to ja wyłapuję z tej pogaduchy zdania, które nagle uzmysławiają mi coś istotnego o samej sobie. To:
"Nie lubię tego uczucia, kiedy muszę być matką swojej mamy. Jakoś mi nie pasuje. Ileś tam lat tresury i uzależnienia sprawiło, że trudno mi się przekwalifikować. Wszystko to sprawia, że okropnie potrzebuje kogoś kto by się mną zajął i zaopiekował." 
"Nie lubię szyb w oknach wystawowych. Nie cierpię kiedy nagle pojawia mi sie moje odbicie. Nie podobam się sobie i nic na to nie poradzę. Lepiej się nie oglądać, lepiej utrzymywać złudne wyobrażenia, że jakoś się wygląda, co najmniej tak, jak się czuję." 
Napisałam tam trzy czy cztery komentarze, i to na początku, czyli jakieś 3 lata wstecz. Ale już tego robić nie będę, za tłoczno, za dużo tam oczu. Nie. Nagle uzmysłowiłam sobie, że chęć bycia w zaciszu jest we mnie przemożna. Do gromady mnie absolutnie nie ciągnie, a jeśli już, to małej gromadki. Kameralności mi trzeba.

Porobiło się

Dziwnie się porobiło z tymi porami roku. Poszłam spać - było lato, obudziłam się następnego dnia - jesień. A teraz - nagle zima z kilkudziesięciocentymetrową warstwą śniegu. 
A gdzie gra wstępna?... a może faktycznie w tym przypadku niepotrzebna, bo i po co? Cieszmy się zimą, która zaskoczyła nie tylko drogowców.:)

Świetlana bajka

Na tym, co poprzednim blogu przeczytałam to:
czasem ktoś zgasi moją radość, niedbale, jakby gasił lampę. A potem się dziwi, że jestem jakaś inna. Moja radość z trudem się zapala. Brakuje mi światła. Tego w środku.
I taka refleksja mnie naszła. Dlaczego właśnie tak się dzieje? Pozwalam? Tak, pozwalam na to, tak jakbym zależała moje światło od kogoś. Czy tak jest? Czy tylko tak jest? Hm... jak z tym blogiem, gdy piszę wiedząc, że ktoś tu zagląda, to nie o wszystkim piszę, chowam cześć smutku, złości, a gdybym wiedziała, że sama tu jestem... SMUTEK zalałby wszystko. I lęk, i poczucie winy, tego nie dałoby się czytać. Tyle tego we mnie. To ja tę poranioną siebie chowam, ale jednocześnie pragnę by ktoś właśnie tę część mnie ogrzał swoim światłem i rozpalił we mnie blask, którego już nic nie zdoła zagasić. 
Widać ciągle wierzę w bajki...


poniedziałek, 29 listopada 2010

Pytanie retoryczne

Przeczytałam na jednym z blogów: "Trzeba było widzieć karcący, pełen oburzenia wzrok mojej matki i jej zaciśnięte usta." 
Czy wszystkie matki tak mają? Ja też...?
Córka stwierdziła, że nie zna nikogo, kto gdy jest zły, tak mocno zaciska usta...

Skoro przyszedł na to czas

Obejrzałam zdjęcia, na których jestem ja we wczesnym dzieciństwie. Dotarło do mnie, że niektóre fotki mają ponad 50 lat... To takie ćwiczenie, na nawiązanie kontaktu ze samą sobą, dorosłego z dzieckiem, tym którym kiedyś byłam i które nadal jest we mnie. Nie wiem co osiągnęłam, ale właśnie nastawiłam do pieczenia ciasto z wiórkami kokosowymi, miły zapach rozchodzi się po kuchni. I zauważyłam, że śpiewam, a już dawno tego nie robiłam. A śpiewam to:
Dlaczego to...? 

Żelazna konsekwencja

Dwa sny z wczesnego dzieciństwa. Bo choć ktoś mi powiedział, że to niemożliwe pamiętać do teraz sny gdy miało się kilka lat, to nie zmienia to faktu, że tak jest. Pamiętam je. Nabierają głębokiego znaczenia dla mnie ponieważ zapowiadały wydarzenia mające nastąpić za kilkadziesiąt lat. I najdziwniejsze jest to, że przyśniły się mi - dziecku. Wtedy sny jedynie co mogły zrobić, to sprawić bym je zapamiętała. Nie mogłam ich zrozumieć.
Sen pierwszy
Stoję na klatce schodowej przed drzwiami mojego mieszkania. Mam tak jak w rzeczywistości 5 lat. Nagle z góry, gdzie strych, dobiega głuche uderzenie. Wiem, że to schodzi po schodach lew. Oczami wyobraźni widzę to zwierzę. Jest potężne, majestatyczne. Grzywa lekko faluje, mięśnie grają pod skórą. Nie spieszy się. Stawia spokojnie łapy. Mnie paraliżuje strach. Pragnę się schronić. Drzwi do mieszkania są uchylone, widzę mamę, która też się boi. Zamyka drzwi przede mną i przekręca zamek. Szarpię za klamkę, burzę w drzwi, ale ona nie otwiera. Wiem, że stoi przy samych drzwiach, ale strach ją tak sparaliżował, że nie otworzy. Jeszcze przez chwilę dobijam się, w końcu daję spokój. Staję na wprost schodów i czekam na lwa. Boję się bardzo. Słyszę wyraźnie każde uderzenie potężnych łap. Buch, buch, buch… Mała dziewczynka i moc zaraz się zobaczą.
Budzę się… Serce bije jak zwariowane. Mam 5 lat i ten sen pozostanie we mnie już chyba do końca…

Kiedyś Róża, gdy przekazałam jej treść snu, powiedziała, że to dobrze, że nie uciekam schodami w dół.
Sen drugi
Podwórko przed domem tak jak w rzeczywistości, tuż przy śmietniku stoi duży tapczan moich rodziców, oni leżą w pościeli, nie zwracają na mnie uwagi, albo w ogóle mnie nie zauważają, są zajęci rozmową ze sobą, jakąś dyskusją, kłótnią…
Zza murów śmietnika wyskakuje śmierć, taka kostucha z kosą jak na obrazkach, jest żywa i chce mnie złapać, tak sądzę, uciekam, boję się, a rodzice nic nie widzą zajęci sobą. Kompletnie nie mogę na nich liczyć. Z tą śmiercią ganiamy się wokół tego wielkiego, zielonego tapczanu moich rodziców, na którym oni leżą i nie widzą co się wokół nich dzieje a ja, dziecko uciekam przerażona i samotna przed kostuchą. Boję się, że może nie starczyć mi sił.

S. napisała kiedyś do mnie:
...teraz zresztą na co innego zwracam uwagę, to są bardzo dawne sny, one wiedzą o różnych przyszłych sprawach na kilkanaście lat naprzód, ale to jest wcześniej niezrozumiałe, kiedy nie ma jeszcze nic rozpoznawalnego… no i ta ich żelazna konsekwencja:) 

niedziela, 28 listopada 2010

Droga do domu

Sen sprzed kilku lat.  
Jechałam samochodem, choć w rzeczywistości nie mam prawa jazdy. W tym śnie chciałam dojechać do domu. Moja matka jechała w przeciwnym kierunku i nakazywała mi też tak jechać. Nie chciałam. Kiedy ją mijałam, obejrzała się zła i wtedy zobaczyłam, że to twarz mojego znajomego - przyjaciela. Droga była dla mnie miejscami bardzo ciężka, wyboista, ale WIEDZIAŁAM, że podążam w dobrym kierunku. Czasem musiałam iść i co było dziwne, podnosiłam samochód tak jak spódnicę i szłam pieszo. W końcu dotarłam do znajomej ulicy, przy której stoi mój dom. Poczułam ulgę.  
Ten sen śnił mi się na wiele miesięcy przed śmiercią tego przyjaciela. Nigdy nie mieliśmy zatargu. Zmarł na raka w wieku 46 lat. Był świadkiem na moim ślubie.

piątek, 26 listopada 2010

To nie ptak

Gdzieś w głębi sprawy się łączą, dla jednej części mnie wszystko jest oczywiste, druga widzi tylko synchroniczność, ale nie umie tego powiązać, choć WIE. Niech zatem to dojrzewa, w końcu po coś jest ta inwentaryzacja:).
Sen pierwszy na tym blogu zapisany, o ptaszkach.
02 czerwca 2008 miałam sen: 
Kruczoczarne włosy.
Dostałam mail od G., w którym pisze o kruczoczarnych włosach. I ja zaraz włączam na chybił trafił You Tube a tam jest piosenka i ten tekst jest o tym. Jestem ucieszona i pisze o tym do niej i też mówię o tym chyba S. I takie zaskoczenie. I radość.
 A potem znalazłam to na jawie:
"To nie ptak"
W kolorowej sukience krząta się
Raz po raz odwraca głowę
Uśmiech śle
Mógłbyś przysiąc że
Widziałeś wczoraj skrzydła jej
Jak je chowała pod sukienkę
Lecz ona
To nie ptak czy nie widzisz?
To nie jest ptak
Ona to nie ptak
To nie jest ptak czy nie widzisz?
Kocham ciebie mówi każdy jej mały ruch
Lecz ty wśród kolorowych falban szukasz piór
Bo jesteś pewien że
Wczoraj widziałeś skrzydeł cień
Dlatego klatkę zbudowałeś
Lecz ona
To nie ptak czy nie widzisz?
To nie jest ptak
Ona to nie ptak
To nie jest ptak czy nie widzisz?
Tego dnia, gdy ciemność skradnie serce ci
Ona w oknie będzie śmiać się lecz przez łzy
Rozpuści czarność włosów i
Zmieniona w kruka skoczy by
Za chwilę oknem tym powrócić tu
lecz jako
Rajski ptak bo tak chciałeś
Jako rajski ptak
Rajski ptak
Jako rajski ptak bo tak chciałeś!
Całość słów tu:

A teraz czytam  "Malowanego ptaka", ale powoli. To jakby "szkło bolesne wbijać w oczy". Nie wiem, nie wiem co z tego wyniknie. Chcę zamknąć oczy, ale coś każe mi mieć je szeroko otwarte, a ja nie chcę...! W śnie jest radość, ale ja jej nie odczuwam na jawie. W piosence jest "będzie śmiać się lecz przez łzy", a ja już nie pamiętam kiedy i czy w ogółe tak się w życiu śmiałam?

czwartek, 25 listopada 2010

Mama i córka

To jest sen mojej córki z końca lipca 2003, znaleziony zapisek w jej zeszycie.
Sen o matce, dziecku i wampirze
Matka z dzieckiem były nad wodą. Ona miała kręcone, brązowe włosy i piwne lub zielone oczy. Miała dziewczynkę około 5 lat. Była całkiem inna jak jej matka. Miała proste, jasne włosy i niebieskie oczy. One się ze sobą bawiły, a na pobliskim drzewie siedział nietoperz - wampir. Usiadł dziecku na prawej ręce. A to dziecko zepchnęło go ręką i on uciekł. Matka zaczęła panicznie uciekać przed nim i kręciła się w kółko. Wcześniej były komunikaty w radiu o tych wampirach, że mogą mieć wściekliznę.

Na dole jest dopisek, że sen dotyczy mamy i babci. Czyli mnie i mojej mamy.

Antidotum

Otworzyłam „Jak mam do ciebie dotrzeć?”. Na chybił trafił. Książkę napisał terapeuta rodzinny Terrence Real. A to fragment dotyczący terapii małżeńskiej Racheli i Steva. Sprawa dotyczy ich córki Andrei i konfliktu jaki powstał z związku z nią między rodzicami. 
-Nie ważne kto ma rację - mówię do Racheli - liczy się to, że twój partner z ważnych dlań powodów, które otwarcie wyraża, jest w niewygodnym położeniu i prosi cię o pomoc. Masz prawo odrzuci jego prośbę, powiedzie, żeby sobie sam radził. Wolno ci podjąć taką decyzję, chociaż będziesz się musiała liczyć  z jej skutkami. Możesz wczuć się w jego stan i uszanować jego prośbę. Wybór należy do ciebie i zrobisz jak ci się podoba, Rachelo. Ale spór z nim prowadzi donikąd.

Rachela splata ramiona i zastanawia się przez chwilę.

-A właściwie dlaczego mam się dostosować do tego? – pyta

-Może nie powinnaś - opowiadam. -Nie wiem, ile to dla ciebie znaczy. Ale wygląda na to, że spokojniejsze ustalenie granic z Andreą nie kosztowałoby cię zbyt dużo.

-Nie rozumiesz - mówi do mnie Rachela. -Potrzebowałam długiej terapii, żeby nauczyć się przeciwstawiać Steve`owi. Całe lata dostosowywałam się do niego.

-Całe lata nadmiernie się do niego dostosowywałaś, jeśli dobrze usłyszałem – mówię. – Ale zdrowym antidotum na przesadną uległość wcale nie jest całkowite jej zaprzestanie.

Rachela w końcu odwraca się do męża, przygląda mu się uważnie i nagle się uśmiecha.

-Steven – mówi – gdybyś zawsze mówił do mnie tak jak przed chwilą, niczego bym ci nie odmówiła.

-Postaram się – poważnie mówi Steve.

Noc zimowa

Dzisiaj padał pierwszy śnieg. Może zima przyniesie jakąś korzystną zmianę w moim życiu? 
Przy okazji porządkowania pudła z pocztówkami, znalazłam swoje stare wiersze. Ten sobie tu umieszczę, bo ma ten klimat, który chcę zabrać ze sobą do krainy snów.

Czarny aksamit nad nami.
Noc jak cygańska królowa
przybrana cekinami.
Kruszą się ozdoby,
brokatem padają na śnieg.
Pochylają się nad nami latarnie jak
dobre ciotki, które przygniótł wiek.
Ktoś cicho rozmawia z gwiazdami...


środa, 24 listopada 2010

Mama

Po wzięciu udziału w sierpniu w ustawieniach Hellingera miałam sny. Jeden z nich dotyczył mnie i mojej mamy.
Jestem w kuchni, u siebie, to całkiem nie przypomina mojej kuchni w realu. Jest trochę bałaganu, jest skromnie, szykuję się do moich urodzin czy imienin, jest jakaś moja znajoma. Siedzimy przy stole, gdy nagle wchodzi moja mama z jakąś swoją znajomą. Jest zdenerwowana, pada na kolana przede mną i prosi bym jej wybaczyła, bo teraz już wie jaką krzywdę mi zrobiła i prosi bym się już na nią nie gniewała. Jest mi bardzo niezręcznie, że tak przede mną klęczy, widzę jej krótkie blond włosy przycięte tak nierówno, jak u lalki, którą bawiło się dziecko. 

Głaszczę ją po włosach i mówię, żeby zaraz wstała, bo głupio mi przed tymi znajomymi. I w ogóle nie chcę by tak się poniżała. Tak sobie myślę, że coś musiało się stać, że moja matka musi bać się o siebie. Ona siada przy stole i widać, że zaraz jej znowu wraca to co zawsze - ostentacyjnie zgarnia okruszki ze stołu i widać na jej twarzy ten wyraz dezaprobaty, czyli zobacz jaki to masz bałagan. I wtedy tak sobie myślę, że widać za mało jej tej wody do uszu się nalało, że te przeprosiny i błagania nie wypływają z prawdziwego zrozumienia, a jedynie z tego, by chronić siebie, że trwoga ją do mnie przygnała.
Gdy się budzę, skupiam uwagę na włosach, które kojarzą mi się z wyglądem włosów aktorki z niemego filmu grającej Joannę d'Arc przed egzekucją.

wtorek, 23 listopada 2010

Przydział

Szperając w dokumentach znalazłam dawną pracę domową syna. To ja sobie ją tu wkleję, bo coś mi świta, że pomagałam mu wtedy to pisemko zredagować, a dzisiaj, cóż, przydałby mi się taki Prezes Jan Kowalski;)))

Szanowny Panie Kamilu 

Ja, Jan Kowalski, Prezes Ogólnoświatowej Organizacji Przydziału Szczęścia, informuję Pana, że otrzymał Pan od naszej Organizacji w ostatnim tygodniu najświeższy przydział szczęścia, który według naszych obliczeń ma starczyć do ukończenia przez obdarowanego 30 lat.

W związku z tym informujmy, że już może się Pan poczuć szczęśliwym. Zaplanowaliśmy na ten okres kilka ciekawych historii w Pańskim życiu. Nie o wszystkim możemy informować ze zrozumiałych względów - życie stałoby się dla Pana nudne, a nie szczęśliwe. Radzimy więc obudzić w sobie nadzieję w dobre zakończenie wielu nieoczekiwanych zdarzeń. Już teraz dobrze jest zacząć trenować pogodę ducha, optymizm i wiarę we własne możliwości i w to, że świat Panu sprzyja. Warto nawiązywać nowe przyjaźnie nie zaniedbując przy tym starych. Być ciekawym świata, a tu możemy tylko uchylić rąbka tajemnicy - czeka pana w niedalekiej przyszłości wycieczka do ciekawego i egzotycznego kraju. Proszę dobrze wykorzystać zdobyte przy tym wiadomości, bo kiedyś pomogą Panu w rozwiązaniu dość zawiłej sprawy. Na koniec nasza rada: dobrze jest na co dzień dostrzegać i cieszyć się drobiazgami, jak choćby widokiem lecących złotych liści, uśmiechem dziecka, soczystym i słodkim smakiem jabłka, kroplami rosy na pajęczynie czy blaskiem słońca na tafli jeziora itd. Taka umiejętność pozwoli Panu zachować poczucie szczęścia do końca życia. 

                   Z wyrazami szacunku Prezes Jan Kowalski


Jestem marzycielką... ostrożną marzycielką

http://www.youtube.com/watch?v=xSVRapLPqKE&feature=related

poniedziałek, 22 listopada 2010

Aguilera

„Wiem, jak ważne jest to, by czuć się sobą − w swojej karierze i życiu codziennym. Każdemu, kto czuje się, jak outsider, chcę powiedzieć: nie pozwól tyranii wygrać; bądź sobą i nie pozwól, by czyjeś słowa cię przygnębiły.”

powiedziała Christina Aguilera
Jak tego dokonać, by nie pozwolić by czyjeś słowa mnie nie przygnębiły? Po pięćdziesięciu latach treningu mam marne rezultaty. Czasem przygnębienie zamienię w gniew. Czasem transformuje się  ono w total smutek spychający w stronę dołu wypełninego szlamem depresji. Może potrzebny jest artyzm? A może głuchota? A może rozwiązaniem jest odseparować się i zostać outsiderem?

O nie!

O nie! Zaczęłam czytać  tego "Malowanego ptaka" Kosińskiego. Już wiem o co chodzi z tym ptakiem, ale to chyba książka nie na teraz dla mnie, nie dam rady. Stanęła mi scena z "Kolumbów rocznik 20" i prawdę mówiąc to wszystko ponad moje siły, ponad. O nie! Czytam więc "Bunt ciała", aby zachować  spokój ciała. Zostawiam jeszcze coś od Kay, wybrałam najlepiej do mnie pasującą na tę chwilę muzykę - lek, bo teraz spokój jest mi potrzebny. I świergot szczęśliwych ptaków dający ukojenie.
http://www.youtube.com/watch?v=cXEZW_ZxT1Y&feature=related 

sobota, 20 listopada 2010

Wierność prawdziwej historii jako funkcja życiowa

"Ciało często reaguje chorobą na długotrwałe lekceważenie jego ważnych funkcji życiowych. Należy do nich między innymi wierność naszej prawdziwej historii. Dlatego też ta książka zajmuje się przede wszystkim konfliktem między tym, co czujemy i wiemy, co pamięta nasze ciało, a tym co czuć chcemy, aby zadośćuczynić normom moralnym, które przyswoiliśmy sobie we wczesnym dzieciństwie. Okazuje się, że między innymi także jedna z powszechnie uznanych norm, mianowicie nakaz bezwzględnego kochania i szanowania naszych rodziców, bardzo często nie pozwala nam na uświadomienie sobie prawdziwych emocji,  a za ten kompromis nasze ciało płaci chorobą." Tak w "Buncie ciała" pisze Alice Miller

Umówmy się, że to sen

Piję  herbatę z imbirem i chłonę całą sobą:
http://www.youtube.com/watch?v=gX9vGOy8RJI
licząc, że się tym zarażę:))  

piątek, 19 listopada 2010

Bóg nie wybacza

Zaliczyłam dzisiaj bibliotekę publiczną. I tak czekają teraz do przeczytania: "Malowany ptak" Jerzego Kosińskiego i "Niech pana Bóg pobłogosławi, panie Rosewater" Kurta Vonneguta. A do tego wypożyczyłam "Uleczyć zranione uczucia. Jak przezwyciężyć trudności życiowe." I tu niespodzianka... (to chyba przez to dzisiejsze spotkanie z tym ortodoksyjnym katolikiem;)), bo teraz się spostrzegłam, że   autorem tej ostatnie pozycji jest ksiądz. I terapeuta w jednej osobie. Martin H. Padovani.  To przeglądam i czytam co ten Padovani podaje:
Kiedy niektórzy specjaliści, szczególnie klinicyści, mówią: "Spójrz, jaką krzywdę wyrządza religia ludziom", odpowiadam: "Masz racje, ale to neurotyczna religia". Często jest to jedyna forma religii, którą ci specjaliści poznali na podstawie wypaczonych poglądów swoich pacjentów.(...)
Oto trzy doniosłe pouczenia, które daje nam Jezus: Bóg zawsze nas kocha, Bóg zawsze nam wybacza, Bóg jest zawsze z nami. Jeśli nie daje nam tego, oznacz to, że coś złego dzieje się z nami - nie z naszą religią lub wiarą. 
Czuję, że Bóg mnie kocha. Czuję, że jest ze mną, a raczej, że jestem jego cząstką.  Ale to by mi zawsze wybaczał?... toż to musiałby czuć urazę. A Bóg nie nosi urazy więc i wybaczać nie ma czego. To coś złego dzieje się ze mną skoro nie daje mi tego Jezus? Czy ta relgia-wiara nie dla mnie? Trzeba by przewertować Biblię, gdzie ten mój Mistrz mówi o tym. Bo prawdę mówiąc takie stwierdzenie, że Bóg zawsze wybacza, nie leczy lecz rani moje uczucia. To ja sobie przezwyciężę trudności życiowe, odkładając tę książkę na półkę:).
A wezmę się za "Malowanego ptaka".

Przebudzenie we śnie

Przeczytałam o upadku anioła popu:
http://zyciegwiazd.onet.pl/1631269,1,upadly_aniol_popu,artykul.html 
A tu fragment wypowiedzi Nadji: 
Chociaż początkowo rodzice wpadli w gniew na wieść o ciąży, z czasem doszli do wniosku, że to zdarzenie może wyjść córce na dobre. Nadja pragnęła tego dziecka ze wszystkich sił, jej oddanie dla tej małej istotki było tak duże, że ostatecznie zerwała z nałogiem. Niestety rutynowe badanie krwi przyniosło straszną wiadomość. – Jest pani nosicielką wirusa HIV – usłyszała od lekarza. Nie tylko zachęcano Nadję do aborcji uzasadniając to względami zdrowotnymi. Powiedziano jej nawet, że ma przed sobą nie więcej niż osiem lat życia. – To oznaczało, że miałam nie dożyć nawet trzydziestki. Byłam w szoku – opowiada. – Ale tamtej nocy miałam sen. Przyszła do mnie śmierć, żeby mnie zabrać, ale ja sprzeciwiłam się. "Nie, nie jestem jeszcze gotowa. Muszę wychować dziecko" – powiedziałam jej. I odeszła. A ja uzmysłowiłam sobie, że życie dało mi jeszcze jedną szansę. I że jeśli się postaram, to mogę jeszcze wiele osiągnąć. To było moje przebudzenie.

czwartek, 18 listopada 2010

Być albo nie być

Przypomniałam sobie jeszcze kilka szczegółów z tego snu o zwierzakach. Mieszkaliśmy tam ja z rodziną i teściowa, dwaj jej synowie i synowa z dzieckiem. Ta szafka z kotem była chyba w przedpokoju i miała jedną trzecią drzwiczek wygryzionych przez tego kota. To było młode zwierzę i rwało się na wolność. A żmija była już wcześniej czymś zdenerwowana, a ja chciałam ją uspokoić, tymczasem całą furię wyładowała na mnie. Kiedy ją nadepnęłam na środku ciała, zrobiła się w tym miejscu taka plaskata. Bardzo tego żałowałam, ale uczyniłam to jedynie w obronie własnej. Nie czułam bólu ręki, ale zobaczyłam oczami wyobraźni taką ranę jak od noża i to miejsce było niemal czarne. Gdy spojrzałam w końcu na dłoń, niczego takiego nie było, a jedynie dwa czy trzy bąble, takie jak po oparzeniu, wypełnione płynem.
Teraz takie skojarzenia, luźne, bo nie będę tu interpretowała snu. 
Żmija - jad-trucizna, strach, śmierć, kundalini, złość, agresja.
Ręce -  tworzenie, praca, samodzielność.
Kot - niezależność, własne drogi, elastyczność.
A teraz lek homeopatyczny Lachesis i ciut informacji.
Otrzymywany z jadu węża-groźnicy niemej. Zacytuję tu za Agnieszką Kamską: "Lachesis muta, czyli grzechotnica , jest to wąż osiągający trzy i pół metra długości. Zwierzę to jest wyjątkowo jadowite, ukąszenie takiego grzechotnika zabija byka lub konia w ciągu dziesięciu minut. Zamieszkuje on dżungle położone nad wielkimi rzekami Ameryki Środkowej i Południowej, jednak najczęściej spotykany jest w Brazylii. Grzbiet tego węża jest żółtego lub różowego koloru, a na końcu ogona umieszczona jest grzechotka utworzona z resztek nie zrzuconej  podczas linienia skóry, która wydaje przy ruchach zwierzęcia charakterystyczny dźwięk. Do produkcji leku wykorzystuje się jad. Lek ten ma bardzo szeroki zakres działania na ośrodkowy układ nerwowy, przynosząc dobre efekty zarówno w zwalczaniu zbytniej pobudliwości, jak i depresji." Lek działa na krew, mózg, nerwy. Głównie lewostronnie. Gadatliwość, zazdrość. Kurcze przełyku, krtani, odbytu. Lek pomocny w leczeniu anginy, zapalenia migdałków, astmy, migreny, wrzodów, ropienia płuc, czyraków, różnych krwawień, ciężkiej infekcji, szkorbutu, zaparcia, klimakterium, zapalenia nerek. W przypadku chorób ciężkich, nieuleczalnych, łagodzi cierpienie.
Kilka lat temu mój mąż  zachorował. Odkąd pamiętam to nigdy nie włożył swetra z golfem, ale wtedy, leżąc w łóżku z gorączką, zaczął szarpać podkoszulek przy szyi. I przypomniałam sobie, że gdzieś czytałam o takich objawach, gdzie chory nic nie może mieć na szyi i często szarpie ubranie w tym miejscu. To był właśnie lek Lachesis. Po podaniu bardzo szybko nastąpiła poprawa zdrowia u męża. 
Piotr Pałagin w swojej książce "Homeopatia, manifestacje archetypów" opowiada o pewnej swojej znajomej, lekarce, która ciężko chorowała na nerki.  W końcu zdecydowała się skorzystać z pomocy homeopatii i zgłosiła się do niego. Zaordynował jej lek, ale nie powiedział co to jest. Lekarka wróciła szybko do zdrowia. Wszelkie dolegliwości minęły. Po dwóch latach spotkali się i jakoś tak w rozmowie wyszło, że powiedział jej jaki lek jej podał. Lachesis. Homeopata wspomina w książce, że nigdy nie zdarzyło mu się być świadkiem tak błyskawiczniej zmiany w wyrazie twarzy, jaki wtedy obserwował u pacjentki. Nic przy tym nie powiedziała, wyszła trzaskając drzwiami. Co ciekawe, to wszystkie objawy chorobowe wróciły u niej spotęgowane. Znalazła się w szpitalu skarżą się, że podano jej jad żmii. I lekarze faktycznie nabrali się na to. W świecie homeopatów stało się to już anegdotą. Potencja leku wynosiła 1000CH. A więc jednej najmniejszej molekuły jadu w nim nie było. A Pałagin? Z reguły nikomu nie mówił jaki lek podaje. Opowiadał mi też o tym zdarzeniu, gdy spotkałam się z nim osobiście. Wzięłam ze sobą książkę, w której wpisał mi:
Być albo nie b?... 
To nie jest pytanie
29.01.2005

PS. A ja właśnie dostałam lek, 15CH i teraz grzecznie go wezmę. 



środa, 17 listopada 2010

Męczący sen

Tej nocy miałam męczący sen
Perypetie ze zwierzakami 

Mieszkałam w mieszkaniu mojej teściowej. Miałam kota, którego trzymałam w szafce, ale on bardzo chciał się uwolnić, ciągle drapał w drzwiczki, gryzł je i na dobrą sprawę to te drzwiczki prawie już nie trzymały. Zdezelowane pozwalały kotu uciekać. Denerwowało mnie to, a najbardziej, że ktoś z domowników, bo niby byłam u siebie, ale nie do końca, będzie miał pretensje. I hodowałam jeszcze żmiję, bardziej przypominała cienkiego, szarego zaskrońca. I wypuściłam ją, żeby sobie „pochodziła”, a ona wściekła zaczęła rzucać się na mnie. Nadepnęłam gada w środku i niestety chyba zabiłam go, ale przedtem zdążył mnie ukąsić w lewą dłoń. Miałam wyrzuty sumienia, że go zabiłam, choć widziałam, że te jego kawałki żyją, bo Lechu i ktoś jeszcze bawił się nimi, wyglądały trochę jak małe motylki, poruszały się tak jak motyle. Z drugiej strony nie bardzo wiedziałam co robić z tym ukąszeniem, bałam się spojrzeć na rękę, wydawało mi się że puchnie i sinieje. Jak spojrzałam, zobaczyłam bąble podbiegnięte osoczem. Co robi? Wsadziłam dłoń pod zimną wodę z kranu i myślałam o tym by jechać na pogotowie, ale bałam się, że zaczną wypytywać i co powiem? Że hodowałam żmiję? I zastanawiałam się, czy od takiego ukąszenia to umrę, a gdzieś mi kołatała myśl, że to już kiedyś miałam i że przecież nie umarłam, a żmija wszak do dużych nie należała. Nagle pomyślałam o homeopatii i zaczęłam szukać leku Lachesis, wiedziałam, że go mam i że trzeba go wziąć. Gdzie jest, gdzie jest? Nerwowo przerzucałam fiolki. I wtedy się obudziłam.
http://zapiskisnowe.blogspot.com/2010/11/byc-albo-nie-byc.html


wtorek, 16 listopada 2010

Ot tak poprostu:)

Bury poranek rozświetlam sobie na dobry początek:
http://www.youtube.com/watch?v=tVu8kjcdkwE&feature=related
Kuchnia, małe cappuccino i kota czekająca przy miseczce:)

Bardzo polubiłam moją kuchnię po remoncie. Bardzo. Teraz remontuję siebie;)))

PS. Przy ścianie przyjaciółka Otylia, czyli ta co lubi wodę i za wszystkich zmywa naczynia;))

poniedziałek, 15 listopada 2010

Uwierzyć w dobroć życia

Natchnęło mnie nagle. Sen o zranionym sercu, z tą wbitą siekierą.
http://zapiskisnowe.blogspot.com/2010/11/do.html
 Zobaczyłam ten filmik:
http://www.youtube.com/watch?v=jok8LWU968o&feature=player_embedded
A potem przeczytałam to:

 Uzewnętrznienie czegoś nowego w myśleniu, na przykład rozpoczęcie następnego rozdziału książki. Znaleźliśmy się w nowym programie badawczym w instytucie. Ogłosiliśmy publicznie nasze poglądy i napotkaliśmy aprobatę lub krytykę. Blaski mówią o nieuniknionym sporze i konflikcie. Zniszczenie tego, co przestarzałe, dla oczyszczenia terenu pod to, co przyjdzie później. Zniszczenie, przewrót, rozdzielenie i niezgoda, ale wszystko to z pozytywną perspektywą zbudowania czegoś lepszego. W cieniach przychodzi wojna, niezgoda, spór, konflikt, kłótnia, wrogość. Silne zaburzenia fizyczne lub psychiczne. Zerwanie rozejmu. 

Otwierasz drzwi i widzisz swego partnera w czyichś ramionach. Podsłuchałeś swego najlepszego przyjaciela, jak wyśmiewa cię za twoimi plecami. Doszedłeś, że twój wspólnik oszukiwał cię przez lata. Ni z tego, ni z owego twój świat przewraca się do góry nogami. Jesteś ogłuszony, pełen niedowierzania i wreszcie masz złamane serce. Obraz Trójki Mieczy jasno opisuje ten nagły ból. Dosłownie czujesz, jakby ktoś wziął osty przedmiot i wraził ci go w serce. Wszystko, nawet tak nieistotne, jak błaha uwaga, można odczuć w ten sposób. Zauważ, że ta karta zawiera wyłącznie serce i trzy miecze. Gdy twoje serce jest złamane, czujesz, jakby to było wszystko, czym jesteś – otwarta rana. 

W odczycie Trójka Mieczy często przedstawia paskudne podkręcone piłki, którymi niekiedy życie nas raczy. Zdrada, opuszczenie, odsunięcie, oddzielenie, odwrócenie losu. Te rany są bolesne, ponieważ spadają, gdy najmniej się ich spodziewasz. Jeśli wyciągnąłeś tę kartę, możesz wiedzieć, do czego się odnosi, ale jeśli nie, to jest to znaczące ostrzeżenie. To jakby coś było nie w porządku w twoim życiu, czego jesteś nieświadomy lub niechętny się dowiedzieć. Podkręcone piłki uderzają w nas, kiedy patrzymy w inną stronę. Uważnie przyjrzyj się swojej sytuacji. Rozmawiaj z ludźmi. Niczego nie zakładaj. Posłuchaj swego głosu wewnętrznego, pomoże ci zlokalizować problem.

Jest także możliwe, że rozważasz skrzywdzenie kogoś innego. Przy tej karcie myślę, że ważnym jest pamiętać, że każdy z nas jest zdolny do okrucieństwa. Wszyscy jesteśmy ludźmi i wszyscy popełniamy błędy, czasami poważne. W końcu, wszystko, co możemy zrobić jest uwierzyć w dobroć życia i próbować pozostać wiernymi ideałom. Gdy się pomylisz, wybacz sobie i próbuj z kolei wybaczyć innym, ale, nawet lepiej, zażegnaj problem, zanim się pojawi.

Buduar z notesem

Trochę traktuje ten mój blog jak notes, trochę jak buduar. Wiem, że czuję tu większą swobodę, takie bycie u siebie i dla siebie. Zapraszam, kogo sobie życzę widzieć, choć nie zamykam drzwi. To miłe uczucie. W końcu podobno rodzinę wybiera nam Bóg, a znajomych i przyjaciół możemy dobrać sobie sami. Cóż, w tej ostatniej kwestii pozostawiam i Bogu trochę inwencji;))

Słońce

Ostatnio powtarza się sen, o totalnym zmęczeniu u mnie. 10 listopada zapisałam:
Dzisiejszej nocy miałam sen nad ranem. Moja była pracodawczyni poprosiła mnie o opiekę nad dzieckiem. To miało być na chwilę, przeprowadzali się. Tymczasem opieka przedłużała się. W pewnym momencie poczułam takie zmęczenie, że niemal do utraty przytomności, zapadłam w sen. Gdy się przebudziłam, to właśnie rodzice małej wrócili. Byłam trochę zła, że nie uzgodnili ze mną, że to tak długo potrwa, poza tym nic się nie stało, dziecko zajęło się sobą. Zastanawiałam się na wynagrodzeniem, bo uzmysłowiłam sobie, że na ten temat nie było jednego zdania i wyczuwałam, że kobieta będzie chciała wykpi się od zapłaty, tym bardziej, że, ja miałam wyrzuty sumienia w związku z zaśnięciem. Przygotowywałam się do rozmowy. Z całego snu najbardziej dla mnie odczuwalne było to ogromne zmęczenie. Tym bardziej, że wiązałam je z moją chorobą. Sen jest powtórką tego sprzed kilkudziesięciu dni. W realu, po nocy z atakiem kaszlu, byłam tak osłabiona, że spałam na zasadzie zapadnięcia się w sen. Dokładnie jak w śnie. Nie wiem kiedy i kto wyszedł do pracy i szkoły. Obudziłam się słaba i powłócząc nogami podreptałam do łazienki. W lustrze przywitała mnie smutna, starsza kobieta, z podkrążonymi oczami i tłustymi, przepoconymi włosami. W jej załzawionych oczach malował się smutek i rezygnacja. Teraz obie pijemy herbatę z imbirem i cytryną, i delikatnie staram się jej wyperswadować tę rezygnację z życia. Argumenty mam liche, najmocniejszym atutem jest świecące za oknem słońce.

Dzisiaj też z rana świeci pięknie słońce.

Paranoja

http://snienie.net/alice-miller-bunt-ciala-recenzja/
Znalazłam recenzję książki "Bunt ciała" u Shamanki. Ładna okładka:))
Na jedenastą wybieram się do lekarza. Zastanawiam się po co też rejestrowałam się jako bezrobotna w tym Urzędzie Pracy? Teraz latam za zwolnieniem lekarskim, żeby dostarczy je do urzędnika, który i tak żadnej pracy mi nie załatwi. Paranoja:)

niedziela, 14 listopada 2010

Znalazłam

Poszukałam i znalazłam 16 wydrukowanych stron książki Alice Miller "Bunt ciała". Dostałam ją mailem od Vevi, anioła - wiewióreczki. Książka na czasie, bo moje ciało faktycznie BARDZO się buntuje. Bardzo. Tu tylko zostawię "widelec" i czytam, a potem resztę dodrukuję.
http://www.widelec.pl/widelec/1,99759,7686917,Najsprytniejsza_wiewiorka_swiata.html

Tęsknota

Ściągnęłam od Jagi, bo to dla mnie bardzo trafne spostrzeżenie:
Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali, da pewność i wiarę w siebie.
Antoni Kępiński

sobota, 13 listopada 2010

Nastroje

Na dobranoc, by urozmaicić ciszę, słucham:
http://www.youtube.com/watch?v=zTcu7MCtuTs&feature=related

Dół

Dzisiaj pierwszy dzień od dwóch tygodni bez leżenia w łóżku. Wykąpałam się. Włosy miłe w dotyku. Nareszcie. Jeszcze słaba i kaszląca, ale to już nie to co było. W domu cisza. Dobra cisza. Czytam Every archiwum:
Mam smutną duszę, czarną i ciężką jak z palonych opon dym. Duszę zaryglowaną, do której ostatnio wcale nie zagląda słońce. Duszę niewyprasowaną, suszoną na wietrze, wytartą, wyblakłą i poprutą. Duszę porosłą chwastami, ledwie oddychającą wśród ostów. Duszę na śmierć zapomnianą, porzuconą pod schodami, stojącą w kolejce po zupę u Brata Alberta.
Wśród posiadaczy takich dusz rekrutuje się najwięcej samobójców połykających w upalne wieczory małe żółte pigułki, tnących w wannie napięte nadgarstki, sfruwających wdzięcznie jak rajskie ptaki z szeroko otwartych okien wieżowców.

Bo z taką duszą nie sposób żyć.
Ten cały dół już za mną. Dopiero jak się człowiek z niego wygrzebuje, widzi jak głęboko utknął. 
16 sierpnia miałam sen.
Serce z wbitą siekierą 
Tej nocy miałam sen o moim sercu. Wbita była w nie siekiera, tyle że sam metal, bez trzonka. Gdzieś tak to się stało, że sama sobie to zrobiłam przez nieuwagę, czułam ciężar i przeszkadzało mi to, choć nie było bólu. Widziałam dokładnie to moje serce z wbitym metalem i ta sytuacja mnie męczyła i byłam na nią zła. Kiedy w końcu przestałam na to zwracać uwagę, nagle siekiera znikła, serce było całe, zagojone, bez śladu rany. Poczułam się nareszcie dobrze, tak lekko, gdzieś kołatała delikatna myśl o kwiecie… czerwony hibiskus mi się jawił.
Do herbaty dodaję ostatnio suszone kwiaty hibiskusa :)


Diagnoza

"Rozpoznając objawy współuzależnienia w swoim własnym życiu, większość ludzi przechodzi przez okres zagubienia i bolesnego rozczarowania. Ta bardzo przykra część procesu ozdrowienia nie trwa wiecznie, musimy jednak przez nią przejść, aby odnaleźć spokój i pogodę ducha w zdrowszym życiu. Musimy przestać odrzucać od siebie myśl, że jesteśmy współuzależnieni, i wziąć na siebie odpowiedzialność za zmierzenie się z chorobą, która nas rujnuje. Po jakimś czasie samo przyznanie się do współuzależnienia i konieczność stawienia mu czoła przestaną nas przytłaczać i wprowadzać w zakłopotanie, ponieważ przejdziemy do etapu aktywnej pracy nad wyzwoleniem się z niszczycielskich skutków naszego dzieciństwa i z okowów współuzależnienia w  życiu dorosłym."
"Toksyczne związki. Anatomia i terapia współuzależnienia" Pia Mellody  

Potrzask

"Wielu z nas wkroczyło w okres dojrzałości z zafałszowanym obrazem tego, co działo się w naszych domach rodzinnych. Byliśmy przekonani, że sposób, w jaki odnoszono się do nas w rodzinie, był poprawny, a naszym opiekunom niczego nie można zarzucić. Nie w pełni świadomie zakładamy, że skoro wcale nie byliśmy szczęśliwi lub zadowoleni z pewnych rzeczy, które tam się działy, to widocznie z nami było coś nie w porządku. W każdym razie wydaje się nam oczywiste, że nie mogliśmy zadowoli naszych rodziców, zachowując się w sposób, który dla nas był naturalny. Właśnie to złudzenie, że nadużycie było czymś normalnym, a my sami " nie w porządku", zamyka nas w potwornym potrzasku choroby współuzależnienia."
"Toksyczne związki. Anatomia i terapia współuzależnienia" Pia Mellody 

piątek, 12 listopada 2010

Od Agaty

Ranek za oknem piękny. Słońce. Przeglądam pocztę. Znajduję coś  budującego. Zostawiam tu na dobry początek dnia.
http://www.youtube.com/watch?v=gItPwaiZjoQ&feature=player_embedded

Wielu moich przyjaciół z obłoków przybyło

Ze słońcem i deszczem jako jedynym bagażem

Przez cały sezon przyjaźń trwała szczera

Najpiękniejszy sezon z czterech pór roku

Mieli w sobie delikatność najpiękniejszego pejzażu

I wierność ptaków podróżników

W ich sercach wyryta jest nieskończona czułość

Ale czasem w ich oczy wkrada się smutek

Więc przychodzą u mnie się ogrzać

Przyjdziesz i ty …

I będziesz mógł wrócić do swoich obłoków

Z nowiutkim uśmiechem i nową twarzą

Dać ludziom w około trochę czułości

Kiedy ktoś będzie chciał ukryć swój smutek

Nie wiemy co życie nam niesie

Być może ja też kiedyś stanę się nikim

Jeśli zostanie mi choć jeden przyjaciel, który mnie zrozumie

Zapomnę o moich łzach i bólu

Więc, być może przybędę do ciebie

Ogrzać przy tobie moje serce

Osłoda

Potrzebuję czegoś miłego i słodkiego. Zdjęcie zrobione przeze mnie na Ostrowie Tumski. A do tego piosenka. Dusza mi zdrowieje.

Pomoc c.d.

-A możesz narysować jak to zwierzę wygląda?
Dziesięciolatka na skrawku papieru narysowała coś, co przypominało jakby byczka.
-To mi wygląda na jakąś krówkę.
ZARAZ! Olśniło mnie. Najciemniej pod latarnią.
-Róża, czy to jest Thymuline?!
-Tak.
Aż się sobie dziwiłam, że wcześniej nie przyszedł mi do głowy ten lek. Opowiedziałam córce co to takiego. Otóż dla pobudzenia układu odpornościowego stosuje się lek sporządzany z grasic cieląt. Homeopatia wykorzystała ten lek, robiąc z niego właśnie lek homeopatyczny Thymuline.
I tak syn zaczął brać dwa leki, Apis i Thymuline, ale córka czuwała, bo któregoś dnia narysowała mi coś takiego: byczek przeszkadza małej pszczółce w pracy, straszy ją.
-I co teraz?
-Wiesz mamo, jest lek, który pomoże, Kamil będzie brał kolejny, ten trzeci dopilnuje, żeby ten byczek nie przeszkadzał pracować pszczole. Bo Apis to bardzo pracowity lek i dużo robi dobrego dla Kamila, a Thymuline też potrzebna. Ale czasami tak się dzieje, że leki przestają pracować zgodnie.
-Więc co tym razem?
-To też jest lek ze zwierzęcia i już nawet wiem jak się nazywa. To Asteria rubens. (rozgwiazda)
-Asteria rubens?! Ależ Róża, ten lek podaje się w sumie starszym kobietom przy guzach piersi. A Kamil ani kobieta, ani starszy.
-Ale ma piersi, choć nie kobiece.  Mamo zaufaj mi.
-Ufam ci, ale jestem zdziwiona, bo żadna materia medica na takie dolegliwości jak u Kamila nie proponuje tego leku...
-Rozgwiazda będzie byczkowi bronić dostępu do pszczoły, więc będzie mogła spokojnie pracować, a jeszcze do tego ta rozgwiazda będzie wytwarzać taką substancję trującą grzyba. To znaczy dzięki lekowi organizm Kamila sam ją wytworzy.
To mi się bardzo spodobało. A grzyb przestał już być taki miły, teraz milej rozmawiało mi się z synem.
Potem jeszcze dołączył jeden lek: Sulfur jodatum. Po kilku miesiącach grzyb, który czasami nawet klął, a w ogóle to przestał się odzywać, w końcu zaczął pisać testament. Tyle, że oko syna jeszcze nawet po śmierci pasożyta ropiało. Córka wytłumaczyła mi, że po pierwsze to organizm nauczył się wyrzucać toksynę przez to oko, a poza tym ma sporo do zrobienia, bo musi usunąć martwego grzyba. Po niecałym miesiącu faktycznie oczy były zdrowe, ale w sumie leczenie zajęło kilka miesięcy.


 Przypomniałam sobie, że był moment, kiedy grzyb poczuł, że gronkowiec zbyt silnie się namnaża i że mu zagraża, więc zlikwidował bakterie. Gdy pozostał sam na placu boju, okazało się, że jest mu trudniej. Robiąc zaś ostatnio porządki znalazłam jeden z zapisów rozmowy z grzybem, z czasu kiedy już przestawał być miły i zaczął okazywać swoje niezadowolenie. Oto dokładny zapis:
Córka: Witaj
Grzyb: Czego?
C: Chciałam z tobą porozmawiać.
G: No?
C: Dlaczego tutaj jesteś?
G: Nie jestem filozofem.
C: Czy podoba ci się tutaj?
G: A co innego miałbym robić niż tutaj być?
C: Pytam, czy nie masz jakiś zmartwień.
G: Jedzenie. Brak jedzenia. Czy to jakaś głodówka?
C: Czy masz jeszcze jakiś problem?
G: Tak. Ale nie powiem jaki.
C: Powiedz.
G: NIE!
C: No dobra. To papa.
G: Ychy.
Żałuję, że nie znalazłam tych rysuneczków córki z tamtego okresu, bo ten byczek wyszedł jej przezabawnie, gdy tak patrzył spode łba na małą pszczółkę na kwiatku i nastawiał rogi. Wiem, że to gdzieś jest, bo na chwilę wpadło mi w ręce przy porządkach, ale potem znów... przepadło:)

czwartek, 11 listopada 2010

Pomoc

Oto w jaki sposób dziecko wewnętrzne mojej córki pomagało nam na co dzień.
Mój młodszy syn miał wtedy 8 lat (teraz ma prawie szesnaście) i właśnie wtedy od jakiegoś czasu zaczęły ropieć mu oczy. Ropa wydostawała się w miejscach, gdzie rosną rzęsy. Przemywanie niewiele dawało. Syn wyglądał przez to zaropienie tak biednie, niechlujnie, choć nic go nie bolało. Poprosiłam córkę, aby zobaczyła swoim wewnętrznym okiem, co to takiego się dzieje. Orzekła, że w głowie, tuż nad okiem jej brata, wewnątrz, umiejscowił się grzybek. I gronkowiec złocisty. Pokazała palcem to miejsce. Hm... poszłam z dzieckiem do pediatry, który oczywiście przepisał mi antybiotyk. Córka powiedziała, że antybiotyk początkowo pomoże, ale później będzie jeszcze gorzej, bo grzyb chroni gronkowca. Razem współpracują. To pomyślałam, że spróbuję zastosować homeopatię, wtedy już coś się znałam. Wybrałam Mercurius solubilis (rtęć) w niewysokiej potencji. Konsultowałam się z przyjaciółką, która to była moim pierwszym nauczycielem na ścieżkach homeopatii. Któregoś dnia zadzwoniła, informując mnie, że mentalnie przebadała mojego synka i ten grzyb korzeniami sięga dziecku od oka do... śledziony. Oniemiałam. 
Zaraz poprosiłam córkę, nic jej nie mówiąc, aby przyjrzała się bratu i powiedziała mi gdzie kończą się korzenie tego grzybka. Pokazała na sobie tak do pasa. To mnie przeraziło, bo jakoś wcześniej nie docierało do mnie, że to może być taki olbrzym i widziałam to jako coś malutkiego.
Po jakimś czasie podawania Mercuriusa jedno oko było zdrowe, ale to drugie dalej ropiało. Lek co miał zrobić, zrobił. Czas było zastosować coś innego. Sięgnęłam po  lek homeopatyczny Chamomillę (rumianek), bo syn stał się też trochę nerwowy.
Z początku była poprawa. Uspokoił się, ale potem zaczęły się "schody". Po podaniu leku miałam w domu aniołka, a gdy lek przestawał działać, w syna wstępował demon.
Wpadłam na pomysł, aby z pomocą córki i jej dziecka wewnętrznego z tym grzybem porozmawiać. I tu niespodzianka. Prawdziwy dżentelmen. Spokój, opanowanie, dobre maniery. To w pewnym momencie większą przyjemnością było mieć kontakt z tym pasożytem, niż z własnym dzieckiem, które dostawało ataków szału. Spytałam córki co tak naprawdę się dzieje, bo nie rozumiem, wiem tylko, że lek nie działa tak jak bym oczekiwała - albo jest bardzo dobrze, albo bardzo źle z synem. Taka amplituda nas i jego wykańcza. Tym bardziej, że nigdy nie było wcześniej z jego strony takich agresywnych zachowań. Wtedy córka rozrysował mi na kartce co dzieje się w środku ciała jej brata. Otóż można powiedzieć, że grzyb wytworzył taki strumyczek, którym płynie do niego pokarm. Kiedy podawałam Chamomillę, kranik zostawał zamknięty i grzyb był głodny, więc w momencie kiedy lek przestawał działać, grzyb ze zdwojoną mocą domagał się pokarmu. Płyną już nie strumyk do niego, ale strumień. I w krótkim czasie brakowało przede wszystkim witamin z grupy B, a wiadomo, że zapasów organizm z nich nie potrafi robić, więc syna organizm był tych witamin pozbawiony i całkowicie siadał układ nerwowy. I taka wytworzyła się huśtawka. Trzeba było coś zmienić w terapii. Nie można było tego kranika do końca zamykać. Świetnie pasował do mojego syna lek Apis (pszczoła). To z resztą do dziś jest u niego taki lek wiodący. Ale potrzebny był jeszcze jeden. Córka, która prawdę mówiąc nie znała wtedy leków homeopatycznych jeszcze dobrze, podpowiedziała, że to jest lek ze zwierzęcia. Zaczęłam wymieniać: Moschus (piżmowiec), Mephitis (tchórz), Bufo rana (ropucha), Lachesis (grzechotnica-wąż), Asteria rubens (rozgwiazda), Lac caninum (mleko suki) To nie ten. Cantharis (mucha hiszpanska), Sepia, (mątwa) Calcarea carbonica (muszle ostryg). Żaden z nich. W końcu leków pozyskiwanych ze zwierząt jest w homeopatii o wiele mniej niż z roślin, ale nam się nie udawało trafić. Poprosiłam, aby coś bliższego opowiedziała mi o tym zwierzęciu.
-Jak wygląda?
-Ma cztery kopytka.
-Kopytka? To ssak więc... ale...
-Ma też rogi.
-Rogi?

Oczami wyobraźni zobaczyłam jakiegoś egzotycznego jelenia. Boże, nie znam takiego leku, co to może być?!