-A możesz narysować jak to zwierzę wygląda?
Dziesięciolatka na skrawku papieru narysowała coś, co przypominało jakby byczka.
-To mi wygląda na jakąś krówkę.
ZARAZ! Olśniło mnie. Najciemniej pod latarnią.
-Róża, czy to jest Thymuline?!
-Tak.
Aż się sobie dziwiłam, że wcześniej nie przyszedł mi do głowy ten lek. Opowiedziałam córce co to takiego. Otóż dla pobudzenia układu odpornościowego stosuje się lek sporządzany z grasic cieląt. Homeopatia wykorzystała ten lek, robiąc z niego właśnie lek homeopatyczny Thymuline.
I tak syn zaczął brać dwa leki, Apis i Thymuline, ale córka czuwała, bo któregoś dnia narysowała mi coś takiego: byczek przeszkadza małej pszczółce w pracy, straszy ją.
-I co teraz?
-Wiesz mamo, jest lek, który pomoże, Kamil będzie brał kolejny, ten trzeci dopilnuje, żeby ten byczek nie przeszkadzał pracować pszczole. Bo Apis to bardzo pracowity lek i dużo robi dobrego dla Kamila, a Thymuline też potrzebna. Ale czasami tak się dzieje, że leki przestają pracować zgodnie.
-Więc co tym razem?
-To też jest lek ze zwierzęcia i już nawet wiem jak się nazywa. To Asteria rubens. (rozgwiazda)
-Asteria rubens?! Ależ Róża, ten lek podaje się w sumie starszym kobietom przy guzach piersi. A Kamil ani kobieta, ani starszy.
-Ale ma piersi, choć nie kobiece. Mamo zaufaj mi.
-Ufam ci, ale jestem zdziwiona, bo żadna materia medica na takie dolegliwości jak u Kamila nie proponuje tego leku...
-Rozgwiazda będzie byczkowi bronić dostępu do pszczoły, więc będzie mogła spokojnie pracować, a jeszcze do tego ta rozgwiazda będzie wytwarzać taką substancję trującą grzyba. To znaczy dzięki lekowi organizm Kamila sam ją wytworzy.
To mi się bardzo spodobało. A grzyb przestał już być taki miły, teraz milej rozmawiało mi się z synem.
Potem jeszcze dołączył jeden lek: Sulfur jodatum. Po kilku miesiącach grzyb, który czasami nawet klął, a w ogóle to przestał się odzywać, w końcu zaczął pisać testament. Tyle, że oko syna jeszcze nawet po śmierci pasożyta ropiało. Córka wytłumaczyła mi, że po pierwsze to organizm nauczył się wyrzucać toksynę przez to oko, a poza tym ma sporo do zrobienia, bo musi usunąć martwego grzyba. Po niecałym miesiącu faktycznie oczy były zdrowe, ale w sumie leczenie zajęło kilka miesięcy.
Przypomniałam sobie, że był moment, kiedy grzyb poczuł, że gronkowiec zbyt silnie się namnaża i że mu zagraża, więc zlikwidował bakterie. Gdy pozostał sam na placu boju, okazało się, że jest mu trudniej. Robiąc zaś ostatnio porządki znalazłam jeden z zapisów rozmowy z grzybem, z czasu kiedy już przestawał być miły i zaczął okazywać swoje niezadowolenie. Oto dokładny zapis:
Córka: Witaj
Grzyb: Czego?
C: Chciałam z tobą porozmawiać.
G: No?
C: Dlaczego tutaj jesteś?
G: Nie jestem filozofem.
C: Czy podoba ci się tutaj?
G: A co innego miałbym robić niż tutaj być?
C: Pytam, czy nie masz jakiś zmartwień.
G: Jedzenie. Brak jedzenia. Czy to jakaś głodówka?
C: Czy masz jeszcze jakiś problem?
G: Tak. Ale nie powiem jaki.
C: Powiedz.
G: NIE!
C: No dobra. To papa.
G: Ychy.
Żałuję, że nie znalazłam tych rysuneczków córki z tamtego okresu, bo ten byczek wyszedł jej przezabawnie, gdy tak patrzył spode łba na małą pszczółkę na kwiatku i nastawiał rogi. Wiem, że to gdzieś jest, bo na chwilę wpadło mi w ręce przy porządkach, ale potem znów... przepadło:)