Leczenie się ze współuzależnienia bardzo przypomina proces dojrzewania. 

niedziela, 26 sierpnia 2012

Wyedukowanie



Znalazłam to stare zdjęcie gdzie pochylam się nad białą myszką, mam na nim jakieś 2 lata. I przypomniało mi się wczesne dzieciństwo, jakim byłam radosnym i ciekawskim dzieckiem. I własne dzieci.
Właśnie czytam kolejny raz książkę Terry Pratchetta o pewnym kocie  zwanym Maurycym i gromadce wyedukowanych gryzoni. Krótki cytat:
-Naprawdę umiesz mówić? Umiesz myśleć? - spytał burmistrz.
Ciemnybrąz spojrzał na niego z dołu. Miał za sobą długą, ciężą noc, której wolał nie pamiętać. A czekał go jeszcze dłuższy i trudniejszy dzień. Odetchnął głęboko.
-Mam propozycję - oświadczył. -Pan będzie udawał, że szczury potrafią myśleć, a ja obiecam udawać, że ludzie też potrafią.

Bez zapisu

Zasadniczo to był jeszcze jeden sen córki, który wyraźnie, bez specjalnych symboli pokazywał gdzie tkwi problem w rodzinie. Mało tego, pokazywał też kogoś nowego, kto w naszej rodzinie się pojawi. Wtedy w 2003 roku, gdy córka miała niecałe dwanaście lat, mogłam tylko zapamiętać ten fragment snu. Gdy upłynęło wiele lat, kiedy nastał dla mnie tak trudny czas, sięgnęłam po stare zapiski. I nagle wszystko zaczęło się układać w logiczną całość, zrozumiałam o czym mówią niektóre ze starych snów: moje, męża i dzieci. To był czas gdy bardzo mocno zdecydowałam się na radykalne zmiany, już po prostu dalej tak żyć nie mogłam. I wtedy niezrozumiałe z opowieści snów stało się rozpoznawalne. Córka z początku była nieufna, nawet nie chciała zajrzeć do notatek, ale przeczytam jej wtedy fragment tego snu i powiedziałam:
-Wiem, że ten ktoś kto przyjeżdża na rowerze w twoim śnie  to X, ale nie rozumiem dlaczego on ciągle jeździ na tym rowerze?!
-Mamo, nie mówiłam ci, ale to jego środek transportu, tylko taki uznaje, nawet mówią na niego Rowerzysta.
Przeczytała dalsze sny, a potem powiedziałam do córki, że ja z tej nie mojej roli wychodzę, i czy ona chce dalej tkwić w nie swojej? Powiedziała, że rozumie, i że także nie odpowiada jej to. Co było dalej to pisałam poprzednio: nastąpiła roszada i każdy przyjął właściwą rolę. Jestem wdzięczna snom i sobie, że mimo, że nie rozumiałam o czym do mnie mówią, zapisywałam. Zaufanie opłaciło się. Opłaciły się też ustawienia Hellingera. Myślę, że wszystko co stosowałam w leczeniu ciała, umysłu i duszy dało efekt synergii. Coś ułatwiło, przyspieszyło, naprawiło. Nie wiem jaka czeka mnie przyszłość, ale pojawiło się jakieś zaufanie. Do siebie? Innych? Do własnych możliwości i wiedzy? Udaje mi się coraz częściej poczuć, że życie ma słodki smak. To się chyba nazywa odzyskanie radości życia...

PS. Ze zrozumiałych względów nie zapisuję tu TEGO snu. Nie jest to miejsce dla niego. 

sobota, 25 sierpnia 2012

Wielki Sen czyli Mały Król i czerwony kwiat

Kiedyś S. napisała mi w komentarzu na starym blogu:.. to są bardzo dawne sny, one wiedzą o różnych przyszłych sprawach na kilkanaście lat naprzód, ale to jest wcześniej niezrozumiałe, kiedy nie ma jeszcze nic rozpoznawalnego...
Przekonałam się, że to tak właśnie jest. Co pozostaje? Zapisywać sny, by kiedyś je zrozumieć i umiejętnie wykorzystać zawarte w nich informacje. Tak utrwalone, w odpowiednim czasie  dadzą o sobie znać. Wtedy gdy nierozpoznawalne da się rozpoznać. Czasem jest tak, że daje się zmienić przyszłość. Coś co zapowiadał sen staje się już nieaktualne, bo wybrać można nową ścieżkę. Coś inaczej ustawić i... nieszczęście może stać się stopniem do szczęścia.
Tutaj umieszczam sen. Wielki Sen. Sporo tu jeszcze moich pytań bez odpowiedzi, ale jedna sprawa znalazła swój finał w postaci właśnie rozpoznania i podjęcia właściwych kroków ku zmianie na lepsze. Uff... udało się coś, co bez zawartych w tym śnie informacji nie byłoby możliwe. To sen mojej córki z sierpnia 2003 roku. Zapis jej opowieści:
Byliśmy na spacerze. Ja, ty i Kamil. Nadciągnęła czarna chmura jak wąż, który nie ma końca. Była nisko, wręcz dotykała dachów. Szybko pobiegliśmy przez most do dużego budynku. Tu były rzeczy o Bazyliszku: zabawki, figurki. Ten budynek był poświęcony smokowi Bazyliszkowi. Zanim weszliśmy to widzieliśmy, że opadła ta chmura na dach, a koniec miała w kominie. W budynku schroniliśmy się i było dużo osób. Ja, Kamil poszliśmy bardziej do środka, a mama została bliżej wyjścia. Później nas zawołała. Nagle okazało się, że Kamila nie ma, nie występuje w śnie. 
Pytasz się mnie o jakieś dobranie leków homeopatycznych, a z podziemi wychodzi babcia. Chciałam zejść do tych podziemi, bo nie wiedziałam co tam jest. Stoję przy ruchomych schodach, które się nie ruszają. Taki pan pokazuje co trzeba zrobić, aby te schody ruszyły. On schodzi, mówi, że to robi od lat. Teraz mówi, że ja mogę zejść. Poślizgnęłam się i wpadłam, ale ten pan mnie wyciągnął. Schody były zakręcone. Mama mnie zawołała i idziemy do domu.
Idziemy przez nowe osiedle. Mama zagląda do biblioteki. W bibliotece Kamil idzie do specjalnych regałów i przynosi książkę mówiąc, że taką książkę mamy w domu. Na okładce był ptak (nasza książka z wierszami dla dzieci z kogutem w czerwonych spodniach na okładce). Książka byłą stara, gruba, z twardą okładką. Mama poszła do tych regałów. Szukałam książek i niektóra mi się podobały. Bibliotekarki powiedziały, że to są regały gdzie trzeba mieć specjalną kartę i co miesiąc płacić za nią duże pieniądze. A my mieliśmy zwykłą kartę i pożyczyłaś z tego zwykłego regału jakieś książki. Wyszliśmy z biblioteki. Idziemy do domu. Na następny dzień zaczyna się tak, że ja jestem w domu Bazyliszka. Mama zostawiła mnie tam samą z częścią mojej klasy. Idę najpierw do tego pana od schodów. Okazuje się, że on kiedyś miał żonę. Byli szczęśliwi i nauczyli się przemieniać w piękne ptaki. I pewnego dnia lecieli obie i strzała trafiła w jego żonę. Odstraszył tego kogoś kto strzelał, ale jego żona już nie żyła. Przywiózł ją do tego domu. Pokazuje mi taką gablotę, w której jest ona jako ptak. On zna się na reiki, homeopatii, dziecku wewnętrznym. Wie to co ja wiem. Idę bo już jest zbiórka klasy. Idziemy do jednego pokoju - takie mini muzeum. Oglądamy figurki. Spotykam tego pana i on podarowuje mi wielki czerwony kwiat złożony z  pięciu płatków. Kwiat jest ogromny.
Później idziemy do kawiarenki. Każdy dostaje herbatę. Jest gorzka i można sobie posłodzić ile się chce. Ja nie słodzę, bo nie lubię cukru. Inni słodzą bardzo dużo. Ewa, kiedy wypiłam 1/2 swojej szklanki, dosypuje mi bez pozwolenia 3 łyżeczki cukru. Ponieważ jestem spragniona, piję jeden łyk ale od razu boli mnie brzuch, odstawiam szklankę. 
Nie przedstawię tu tłumaczenia snu, z resztą sporo tu jeszcze nierozpoznawalnego. 
Na chwilę zatrzymam się przy Bazyliszku. To legendarne stworzenie podobno wykluwało się z jaja złożonego przez 7-letniego koguta.

W śnie jest książka z kogutem na okładce. I to z pewnością starszym kogutem, bo nosi on spodnie:). Bazyliszek wyglądem przypominał ogromną jaszczurkę. Coś niby wąż, coś niby smok. Nazywany był też królem węży,( po łacinie regulus to mały król). Jego oddech miał zabijać, a jego wzrok powodował zamianę w kamienie żyjących. Natomiast jeśli znalazł się śmiałek z lustrem, to mógł uśmiercić gada. Wystarczyło by Bazyliszek dojrzał swoje odbicie w zwierciadle. W śnie jest takie miejsce i czas poświęcony smokowi Bazyliszkowi. A obecnie... mamy Rok Smoka. 

Pamiętam, że kiedy córka skończyła swoją relację ze snu, moje pierwsze pytanie brzmiało: kim jest ten mężczyzna, który daje ci wielki czerwony kwiat?
I pamiętam jej i moje kompletne zaskoczenie, gdy odpowiedziała. Ale to w niczym wtedy nie ułatwiło zrozumienia. Potrzeba było kilku lat by nastąpiło rozpoznanie. 
I udało się zmienić ustawienie (coś jak w ustawieniach Hellingera), tylko to dotyczyło autentycznych ludzi. Mojej rodziny. To dla mnie bardzo ważne i odkrywcze, bo nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że cała moja rodzina gra nie te role co powinna. Kiedy jednak sny naświetliły sytuację, to pierwszą po mnie osobą, która zrozumiała i zrezygnował z grania nie swojej roli,  była moja córka. A to pociągnęło już dalsze zmiany. W końcu każdy "wskoczył" na swoje miejsce.  Nie obyło się oczywiście bez  bólu i złości, ponieważ niektórym zamiana ról bardzo odpowiadała.;)) Co ważne, to taka zamiana ról nie jest czyś rzadkim. To zjawisko udało mi się uchwycić w wielu rodzinach. 
I na koniec jeszcze sprawa podziemi. Hm... jest w psychologii coś takiego co zwie się konfabulacją czyli –
"wspomnienie rzekome – to uzupełnianie luk pamięciowych opowiadaniem historii, które naprawdę nie zdarzyły się. W tych historiach osoba może błędnie określać czas lub miejsce zdarzenia, albo wręcz zmyślać całą historię, a zarazem jest przekonana, że podaje prawdziwe i poprawne dane. Słowo pochodzi od łacińskiego fabulari – mówić, bajać. Konfabulację można traktować jako naturalną czynność umysłu, służącą uzupełnianiu braków wiedzy. (...) Trzeba zaznaczyć, że nie wynika to ze świadomej tendencji do wprowadzenia kogoś w błąd. Osoba nie zdaje sobie sprawy z tego, że konfabuluje, robi to bezwiednie. W psychiatrii konfabulację traktuje się jako objaw zaburzeń zapamiętywania. W ciężkich zaburzeniach, na przykład w zespole Korsakowa, chory podaje nie tylko zmyślone, ale zupełnie nierealne fakty." Z tego co wyczytałam, to do konfabulacji dochodzi nie tylko u osób z zaburzeniami pamięci, ale i całkowicie zdrowych. Można "zaszczepić" też komuś fałszywe wspomnienia. Myślę, że do czegoś takiego może dochodzić, gdy np.wspomnienia są bolesne i umysł broni nas przed bólem, zacierając wspomnienie, a na jego miejsce podkłada inne. Pamiętam w swoim życiu taką sytuację. Moja córka postanowiła przekuć sobie uszy. Ja dwa lata wcześniej miałam taki zabieg. Wszystko zgrabnie zorganizowałyśmy, znajoma podesłała speca i kiedy moja córka pojawiła się u mnie w pokoju już po, doznałam szoku. Oto zobaczyłam sporo krwi, a przecież w mojej pamięci mój własny zabieg był czysty, bez czerwonych strużek na szyi. I kiedy pomagałam je wytrzeć, nagle z całą ostrością przypomniałam sobie, że przecież u mnie było identycznie. Też sporo krwi, którą trzeba było ścierać. A moja pamięć przechowywała całkiem inny obraz. Myślę, że to była taka obrona przed tym co niewygodne, budzi strach, nie chce się o tym pamiętać. I że taki proces może mieć miejsce u dzieci czy dorosłych kiedy coś staje się zbyt trudne do udźwignięcia, bolesne, bez wyjścia. Tworzy się inny obraz na to miejsce, w który się wierzy. 
Moja mama w śnie Róży widać często wchodzi i wychodzi z tych podziemi. Tak jak i też pan od czerwonego kwiatu. Coś ich łączy. Tym czymś jest jak teraz dostrzegam, dość bolesne dzieciństwo.
PS. Córka w tej relacji mówi o mnie czasem w drugiej - ty, a czasem w trzeciej osobie - mama. Nie zmieniałam tego.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Mały sen i Wielkie Czytanie

Od jakiegoś czasu  niewiele mi się śni, a jeśli nawet to niewiele pamiętam, pozostaje niewyraźna papka. Zapisuję za to w notesie sny innych. Ale niedawno miałam sen. Brak było właśnie wyraźnego obrazu, za to mocno odcisnęły się odczucia. Sen był krótki. Jestem z kimś. Nie widzę za bardzo z kim, wyczuwam jedynie obecność tej osoby. Jest proces poznawania, coraz lepszego rozumienia, porozumienia, takiego wzajemnego zjednoczenia. I taka wyraźna myśl w tym śnie, że to właśnie jest w życiu najważniejsze, że o to warto zabiegać, bo to przetrwa. Pozostanie na zawsze, nawet potem, po śmierci. To, choć teraz brzmi jak banał, ale w tym małym śnie tak tego nie odczuwałam. Raczej jako ważne, odkrywcze, warte zapamiętania i przekazania. Że nic nie daje takiego dobrego samopoczucie jak to, że ma się kogoś z kim świetnie się dogaduje. I ta radość płynąca ze wzajemnych kontaktów. Tak, to chyba te trzy słowa najlepiej oddają to co czułam: radość, swoboda, entuzjazm. I jeszcze lekkość.

Czytam "Zwierciadło".  Katarzyna Miller pisze:

Nie ma lepszych psychologów niż świetni pisarze.
Kiedyś czytałam by żyć. Wydawało mi się też, że żyję po to by czytać. Że nie ma nic ważniejszego niż spotkanie z wytworami ducha i umysłu ludzkiego w tej najszlachetniejszej formie. Dziś im bardziej żyję, tym mniej czytam, ale to (również) dzięki temu Wielkiemu Czytaniu niegdyś umiem teraz żyć.



poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Żona wyborowa

Czytam "Świat Wiedzy" z lipca 2012. A w nim artykuł o snajperach. Najlepsi potrafią czekać w bezruchu wiele godzin bez utraty koncentracji. Strzał oddać między dwoma uderzeniami własnego serca i przy tym nie mrugnąć. Jeśli strzał jest śmiertelny to ofiara go nawet nie usłyszy, bo pocisk ma prędkość trzykrotnie większą od dźwięku, zatem dociera do celu szybciej niż odgłos wystrzału. "Ofiary czują się jak zwierzyna na polowaniu: bezbronne i bez szans w obliczu wszechogarniającego przerażenia. Dobrze wymierzone trafienie sprawia, że całe odziały czują się niepewnie, a morale armii się obniża. Strzelcy wyborowi są po bombie atomowej, najbardziej przerażającą bronią współczesnej wojny". Bohater artykułu Chris Kyle jest najlepszy. Przeszedł szkolenie Navy SEALs i odbył wiele morderczych treningów. Brał udział w wojnie w Iraku. Działał w Faludży, gdzie rozegrały się największe bitwy i potem w Ramadi. Takie życie stało się jego żywiołem. Szacuje się, że w sumie zabił około 255 osób, kierując się zasadą: strzelaj bez ostrzeżenia i bądź bez litości. Wrogowie nazwali go Diabłem a  swoi Legendą. Ten człowiek - maszyna do zabijania, pewnie dalej brałby udział w bitwach, gdzie liczba ofiar rosłaby mu na koncie, gdyby nie to, że ... żona  zagroziła mu rozwodem, więc wrócił do Stanów Zjednoczonych, zaprzestał polowania na ludzi i rzucił służbę wojskową. Nawet dwie Srebrne i pięć Brązowych Gwiazd przyznanych przez Departament Obrony nie jest wstanie ciągnąć go z powrotem." Otworzył firmę i zajął się szkoleniem strzelców wyborowych dla amerykańskiej armii.