Leczenie się ze współuzależnienia bardzo przypomina proces dojrzewania. 

poniedziałek, 21 maja 2012

Rybitwy

Dobrze by było umieścić TEN sen... z drugiej strony dla kogoś kto sny rozumie, byłabym jak naga. Wszystko staje się widoczne, tylko że musiałby ta osoba jeszcze dobrze znać mnie, moją sytuację życiową, inaczej niewiele zrozumie. Bez zadania odpowiednich pytań, ma się do dyspozycji jedynie zapis pewnego szyfru. Ale sen potrafi przemówić też na innym poziomie, takim dostosowany do tego komu go się opisuje. I nagle całkiem nowe pokłady przemawiają dotykając uwrażliwionych miejsc słuchacza. Sama wielokrotnie doświadczyłam tego,  gdy ktoś mi opowiadał swój sen. Więc... może następnym razem, bo sen długi, nawet bardzo i jeszcze nie mój tylko córki, więc o zgodę wypada spytać.
Wczoraj pojechałam z mężem za miasto. Ognisko, mały czajniczek z gotującą się wodą na cappuccino i herbatę,  rozłożone wędki, delikatna i soczysta zieleń, leniwe rozmowy i głosy ptaków. Do tego co jakiś czas któryś skrzydlaty się pokazywał. Trzciniak wydawał z siebie niesamowicie silne dźwięki jak na takiego małego ptaszka. I co rusz oblatywał  swój teren. Widziałam też pierwszy raz bączka. Ślicznie ubarwiony ptak w moich ulubionych zdecydowanych, ciepłych brązach. I na koniec obserwowałam ptaka, którego wpierw pomyliłam z mewą. Ale był delikatniejszy, wysmukły o innym locie i przepięknie rozwidlonym ogonie. Potem dołączyły do niego jeszcze trzy identyczne. Takie jasne, doskonałe. Jak niektóre sny. W domu sprawdziłam w atlasie. To były rybitwy.


sobota, 19 maja 2012

Ukłony, gratulacje i udręka

 Zaskoczył mnie nowy interfejs, dawno nie byłam na swoim blogu, bo... nie muszę się tłumaczyć, ale... to co muszę napisać, to list, (chyba bardziej pisze on mnie;) Jezu, to trudne jak diabli, a przyrzekłam sobie, że póki tego nie zrobię, "nie oddam gotowca do rąk własnych", to na blogach pisać nie będę. No i wychodzi, żem niesłowna. Ach :(  
Sny zapisuję teraz w zeszycie cienkopisem. A tutaj składam im, tym co tworzą sny, głęboki ukłon. Udało się, warto było od ponad dziesięciu lat prowadzić zapiski. Zagadka rozwikłana. Gdyby nie sny i to że były zinwentaryzowane, to nie wiem jak trafiłabym na rozwiązanie. Więc sobie też pogratulować mogę wytrwałości i sumienności, tego że choć niewiele rozumiałam   wtedy z tego co oznaczają sny, to jednak zapisywałam, wierząc, że warto. Bo warto! Odmieniam coś, puściłam na właściwe tory. Uff... już dobrze. Za dwa tygodnie wyjeżdżam na trzytygodniowe wakacje, nad morze. Już w styczniu czułam, że muszę, że muszę nad morze. Że to balsam, lek dla mojej duszy, ciała i umysłu. Jak to zrobić, gdy nie ma się pieniędzy i urlopu? Od czego jest się wszak "wiedźmą"?;) Znalazły się pieniądze, znalazł się urlop, ba i coś jeszcze, ale o tym szaa...


PS. Od jakiegoś czasu ktoś z uporem czyta u mnie to:
No to muszę powiedzieć, że pozytywna udręka w wydaniu li tylko udręki jest mi obecnie dobrze znana. Wierzę przy tym, że jak w końcu "urodzę" ten list i będzie on miał dla mnie satysfakcjonujący wygląd, to moja udręka się skończy choć nie mogę zagwarantować to temu, do kogo list adresuję... może jego udręka się właśnie zacznie?... oby miała jak najbardziej pozytywny wydźwięk...  w pozytywnym znaczeniu.

sobota, 12 maja 2012

Demon i miłość

Nie zdając sobie sprawy z tego, że nie mamy cienia, ogłaszamy, iż ta część naszej osobowości po prostu nie istnieje. A wówczas część ta przechodzi do królestwa nieistnienia, które w ten sposób się powiększa, przybierając niesamowite rozmiary. Jeśli nie potrafimy przyznać, że posiadamy takie cechy, wówczas po prostu karmimy nimi diabła. Ujmując sprawę w kategoriach medycznych stwierdzamy, że każda właściwość psychiczna posiada pewną wartość energetyczną, jeśli zaś uznajemy, iż wartość taka nie występuje, to zamiast niej pojawia się diabeł. Jeśli przepływającą obok naszego domu rzekę uznajemy za nieistniejącą, wówczas woda zaczyna przeciekać, zalewa nasz ogród, a kamienie i piasek pod naszym domem zaczynają się przemieszczać, podmywając mury. (…).
Jeśli pragniemy pozbyć się nieodpowiadających nam cech w ten sposób, że po prostu im zaprzeczymy, wówczas znika nasza świadomość tego, kim właściwie jesteśmy; własnymi ustami stwierdzamy, że nasze istnienie zanika, a diabły, które karmimy własną krwią, coraz bardziej obrastają w sadło.
Objaśnia Jung – Analiza marzeń sennych, seminaria 1928-1930
To tyle Jung, a w "Tybetańskiej księdze życia i umierania"   Sogial Rinpocze przytacza słowa Szantidewy i pisze dalej:
Skoro wszelkie zło,
Lęki i cierpienia tego świata
Wyrastają z lgnięcia do własnego ja,
Na cóż mi ów wielki demon?
 "Wtedy zrodzi się w nas postanowienie, by demona tego, naszego największego wroga, zniszczy. Wraz z jego śmiercią znikną wszystkie przyczyny cierpienia i rozbłyśnie nasza prawdziwa natura- w całym przepychu swej przestrzeni i dynamicznej szczodrości. Nie ma większego sojusznika w walce ze śmiertelnym wrogiem lgnięcia do własnego ja niż praktyka współczucia".
 Tia..... No właśnie: na cóż ten wielki demon? t A tak w ogóle to demon źle się kojarzy, a anioł? Może ten demon to ten sam anioł tylko wściekły? W szale? Bez rozeznania? Działający na oślep? 
To może  współczucie dla tego diabła, od tego zacząć. Jeśli już tak ćwiczyć się w tej miłości;). A konkretnie to :
Poznać i zrozumie, a nie walczyć i niszczyć. Wtedy może całkiem ciekawej odpowiedzi się człowiek doczeka, na to pytanie: Na cóż mi ten wielki demon?:)
Przypomnę sen Kamila:
Sen o pięknym koniu

Byłem zwierzęciem. Byliśmy my, czyli zwierzęta na wolności. Było nas dużo różnych gatunków. Bardzo długo tak żyliśmy. Nagle przyjechali ludzie i zaczęli nas dawać do klatek. Były one ułożone jedna na drugiej.  I ja byłem w klatce z moją rodziną. Nie byliśmy wtedy jednym gatunkiem. Byliśmy różni. Mieliśmy najmłodszego braciszka i to był chyba miś. I mama spytała się tych ludzi, czy może zejść po tych klatkach, bo musi się napić. I pozwolono jej. Naprawdę ona chciała uciec. Ale nie sama. Wzięła nas i zaczęliśmy schodzić. Klatki były na świeżym powietrzu. Ale coś się działo, nie wiem co i musieliśmy wrócić. Weszliśmy z powrotem do klatek. Mama chciała  pójść z innej strony, ale było zbyt stromo. Tu pojawił mi się obraz, że jesteśmy żółwiami i stoimy jeden na drugim. Mama powiedziała, że to jest zbyt ryzykowne i mały nie chciał iść. Wszystkich nie mogła wziąć i poszliśmy w trójkę, jak te żółwiki piętrowo na mamie, a najmłodszy został. To była prawdziwa ucieczka. Większość zwierząt uciekła, część została.

Uciekliśmy na działki, ale były dzikie, opuszczone przez ludzi. Opuścili ten teren, wygnani przez tych, co wcześniej nas złapali. Byliśmy tam kilka lat. Papugi powiedziały mi o skarbie, który jest w takim starym zameczku, zarośniętym jak w dżungli. Przyszedł do mnie pewien mężczyzna i chciał żebym mu pomógł zdobyć ten skarb. Ja się zgodziłem i znaleźliśmy ten skarb. Nagle zrozumiałem, że coś jest bardzo niebezpiecznego w tym domu i uciekłem zostawiając tego człowieka. Ten mężczyzna już stamtąd nie wyszedł. To chyba była pułapka.

Przeżyliśmy parę lat na tych działkach i postanowiliśmy wrócić. Coraz mniej przypominaliśmy zwierzęta, a coraz bardziej ludzi. Wróciliśmy do tych klatek, ale nie byliśmy w klatkach. Nie miałem żadnego uczucia, po prostu znudziło się nam i postanowiliśmy wrócić. Inne zwierzęta też wracały. Te zwierzęta, co nie uciekły i były w klatkach, zostały sprzedane. I zostało tylko jedno zwierzę. Nikt go nie chciał kupić. To był właśnie nasz brat. Był to piękny czarny koń z piękną grzywą. Był dziki. Był naszym bratem, ale o tym nie wiedział.  Ludzie go zwali Błyskawicą. Był piękny, ale nie dał się oswoić. Tylko ja pamiętałem i wiedziałem, że to nasz brat. Miałem wyrzuty sumienia, że go zostawiliśmy.
I cudowny sen, którym na komentarzu podzieliła się ze wszystkimi Kundzia:
kiedy przeczytalam Twój wpis, nie wiedziec czemu przypomniał mi się jeden sen: jestem w swoim mieszkaniu i szukam czegoś czym będę mogła się bronic przed BESTIĄ. Czekałąm na tę niby bestię wiedziałam ze się zbliza kiedy się pojawiła, najpierw gonił(a) mnie po domu.Chowałam się w róznych miejscach dziwnych, az postanowiłam uciec na balkon, na przeciwko stoi blok tez z balkonami, wtedy ku mojemu zdumieniu zauwazyłam ze neimal na kazdym balkonie siedzi oswojone stworzenie-smok, włochacz czy wilkołak, ludzie stawiali im miski z woda i jedzeniem, ktos swojego potwora czesał, a kto inny uczył go podawac łapę....byłam zszkokowana i zaskoczona, obudziłąm sie w momencie gdy otwierały się drzwi balkonu. Wstyd się przyznac ale oglądając trenera smoków miałam w niektórych momentach łzy w oczach.
Pozdrawiam Cię Mirabelko...przesyłam całuski i światełko.

~Kundzia (kolowa pucharow), 2010-06-14 07:46
Ostatnio wyjechałam za miasto z mężem i najmłodszym synem. Pogoda dopisała i atmosfera też. Miałam ze sobą książkę Hanny Krall. Zapytałam czy mogę im przeczytać "Dybuka", a potem spytałam syna co myśli o naszym dawnym spotkaniu z dybukiem. Trzeba przyznać, że od kilku lat syn odciął się od pewnych spraw i odnosiłam wrażenie, że nie chce o tym rozmawiać, bo ani nie podejmował sam rozmów, a ewentualne ignorował. Tym razem jednak odrzekł, że praktycznie nic nie pamięta i żebym przypomniała mu, co wtedy się wydarzyło... Słuchał z zainteresowaniem, czasem coś, jakiś urywek sobie przypominał, czasem było to jedynie uczucie, a gdy w pewnym momencie przerwałam opowieść, bo akurat trzeba było zająć się zdejmowaniem upieczonych kiełbasek z ogniska, ze zniecierpliwieniem oczekiwał na ciąg dalszy historii. Gdy skończyłam i powiedziałam, że chciałabym to opublikować na blogu, ale się waham, bo sprawa jest i delikatna, i dotyczy wielu osób. Odrzekł, że najlepiej byłoby, abym napisała o tym książkę, a on chętnie ją zilustruje. Dawno o tym myślałam, a Canada w piękny sposób zainspirowała mnie do tego, dowodząc niezbicie, że pomysł mama pisze a dziecko ilustruje potrafi się wspaniale sprawdzić. Ale dla mnie w tym wszystkim najważniejsze było, że syn się otwarł, że reakcja męża już nie była taka jak dawniej. Była ciekawość. Pojawiło się zrozumienie, ufność, aprobata. Strach i niechęć gdzieś znikły. Fajnie…Po prostu fajnie. Rozmawiałam potem o dziecku wewnętrznym, które zamieszkuje splot słoneczny, a potem o mieszkańcu czakry korzenia, którego najczęściej widzi się pod postacią zwierzęcia: psa, konia, ptaka, węża, jaszczurki itd. 
I spytałam Kamila czy pamięta jak z tymi istotami rozmawiał, jak je malował? Pamiętał niektóre wydarzenia, choć upłynęło sporo czasu. Szczególnie jeden z tych demonów utkwił w jego i mojej pamięci, miał na imię Pik. Polubiłam go choć z początku było bardzo trudno, bardzo. Jest taka scena w Avatarze, gdy Jake Sully ma na Pandorze jako avatar dosiąść ni to ptaka ni smoka. Pyta jak pozna, który to jego. Dostaje odpowiedź, że to ten, który zechce go zabić. Tak właśnie jest z demonami, że początki znajomości są bardzo trudne. Mojego demona  Kamil kiedyś narysował. Przypominał ptaka, choć skrzydła nie pozwalały wznieś mu się w powietrze, to jednak nawet spadając z największej wysokość nigdy nie doznawał uszczerbku, a umiał sobie poradzić. Wtedy okazywało się, że potrafi posłużyć się skrzydłami. Czasem wyobrażam go sobie pod postacią konia. Albo psa.
Jest nieufny, bardzo łatwo go zranić, ale kiedy w końcu uwierzy i zaufa jest najradośniejszą istotą na świecie.  
Kiedy współgra czakra korzenia i splotu słonecznego to wspaniale zaczyna funkcjonować czakra sakralna i wtedy człowiek staje się pełen twórczych możliwości. A pomarańczowy to wszak kolor przyjaźni.
W starym czasopiśmie National Geographic przeczytałam krótki artykuł, który chyba najlepiej oddaje idee tego jak czuję to wszystko. Otóż jest dziki koń mongolski zwany takhi, który praktycznie wyginął w 1969 roku. To inaczej koń Przewalskiego, jedyny dziko żyjący koń. Władze Mongolii objęły ochroną takhi. We współpracy z ogrodami zoologicznymi na świecie udało się odbudować populację tych zwierząt. W 1992 wypuszczono około 200 osobników na wolność. Jeden z członków Międzynarodowej Grupy Miłośników Koni Przewalskiego mówi: To zdumiewające, jak szybko się adoptują. Pierwsza zima była surowa, mimo to poprawił się wygląd zwierząt. To prawdziwe święto, kiedy wypuszczamy je na wolność. Każdy chce być tym, który otwiera im bramę.
Charles C. Finn - Nie pozwól abym cię zwiódł

Nie pozwól abym cię zwiódł
Niech nie zwiedzie cię moja twarz.
Noszę bowiem tysiąc masek - masek, których boję się zdjąć,
a żadna z nich nie jest mną.

Udawanie jest sztuką, która stała się moją drugą naturą.
Ale ty nie daj się oszukać.
Zaklinam cię na Boga, nie pozwól się oszukać.


Sprawiam wrażenie, że jestem pewny siebie,
Że jestem radosny i nie mam problemów,
Ani na zewnątrz, ani w środku mnie,
Że pewnoć siebie jest moim imieniem, a opanowanie moją zabawą,
Że wody są spokojne, a ja panuję nad wszystkim
I że nikogo nie potrzebuję.

Ale nie wierz mi, proszę.
Z wierzchu moja dusza wydaje się gładka,
ale ta powierzchnia jest moją maską,
która wciąż się zmienia i bezustannie skrywa wnętrze.

W środku jednak nie ma ukojenia.
W środku ukrywa się mój umysł - zagubiony, zalękły, samotny.
Ale ja to ukrywam.
Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział.
Przeraża mnie myśl, że moja bezsiła i strach zostaną odkryte.

To dlatego szaleńczo tworzę swoje maski by się za nimi skryć;
Nonszalancka, wymyślna fasada,
Która pomaga mi udawać - chroni mnie przed spojrzeniem,
które Wie.

Ale takie spojrzenie jest moim wybawieniem.
Moim jedynym wybawieniem. I gdzieś, głęboko, ja to wiem.
Jest tak, jeśli podąża za tym akceptacja, jeśli podąża za tym miłość.

To jest jedyna rzecz, która upewni mnie w tym,
w czym ja upewniam siebie -
Że jestem czegoś wart.

Ale ja tobie tego nie mówię. Nie śmiem. Obawiam się tego.
Obawiam się, że z twoim spojrzeniem nie przyjdzie akceptacja i miłość.
Boję się, że będziesz mi miała za złe, że będziesz się ze mnie śmiać,
I że zobaczysz moje wnętrze i mnie odrzucisz.
Tak więc gram moją grę - w desperacji.
Z maską pewności siebie na zewnątrz i drżącym dziecięciem wewnątrz.

I tak zaczyna się parada masek, a moje życie staje się linią frontu.
Mówię do ciebie o niczym, słodkim tonem płytkiej pogawędki.
Mówię wszystko, ale to wszystko jest niczym,
Gdyż nie mówię nic, co byłoby wszystkim,
Nie mówię o tym, jak coś wewnątrz mnie roni łzy;
Więc kiedy zaczynam moją grę, nie daj się oszukać moim słowom.
Posłuchaj uważnie i spróbuj usłyszeć to, czego nie mówię.
Co chciałbym być w mocy powiedzieć,
Co muszę powiedzieć, aby przetrwać, ale powiedzieć nie mogę.
Nie chcę się ukrywać, naprawdę!
Nie chcę tej gry zewnętrznych złudzeń, którą gram - gry pozowania.

Chciałbym raczej być szczery i spontaniczny - być sobą,
Ale musisz mi pomóc. Musisz wyciągnąć do mnie rękę,
Nawet jeśli zdaje ci się, że to jest ostatnia rzecz jaką chcę.
Tylko ty możesz zerwać z moich oczu
tą zabójczą kurtynę duszącej śmierci.
Tylko ty możesz przywołać mnie do życia.

Za każdym razem kiedy próbujesz zrozumieć,
i dlatego że naprawdę tak chcesz,
Mojemu sercu rosną skrzydła - bardzo małe skrzydła,
kruche, ale jednak skrzydła.
Z twoją czułością i współczuciem i twoją mocą zrozumienia
Możesz tchnąć we mnie życie.
Chcę żebyś to wiedziała.
Chcę żebyś wiedziała jak jesteś dla mnie ważna,
Jak możesz, jeśli zechcesz, być stwórcą osoby, którą jestem.


Błagam cię - chciej to zrobić. Tylko ty możesz zburzyć ten mur
Za którym ja drżę; tylko ty możesz zdjąć moją maskę.
Tylko ty możesz uwolnić mnie od mrocznego świata paniki i niepewności,
Od mojej samotnej osoby.
Nie omiń mnie obojętnie.
Proszę... nie omijaj mnie obojętnie.

To nie będzie dla ciebie łatwe;
Długie skazanie na bezwartościowość tworzy grube mury.
Czym bardziej się do mnie przybliżysz,
tym mocniej będę walczyć w zaślepieniu.

Gdyż walczę przeciwko tej samej rzeczy, za którą tęsknię.
Ale mówią, że miłość jest silniejsza nisz mury,
a w tym moja cała nadzieja.
Spróbuj, proszę, zburzyć te mury stanowczymi dłońmi,
Ale muszą być one łagodne,
bo dziecko w środku jest bardzo wrażliwe.