Leczenie się ze współuzależnienia bardzo przypomina proces dojrzewania. 

piątek, 28 grudnia 2012

Pełnia

Nie mogę tej nocy spać. Nie wiem czemu, bo bezsenność to nie jest coś co by mi dokuczało. Zasypiam bez problemów. Może to trochę z powodu pełni? Księżyc jak ogromna dynia... nie wiem...

A więc...

wróciłam. Jako zodiakalna ryba, pławiłam się w wodzie. Basen, wodne masaże, kąpiele solankowe, okłady z borowiny. Osoby, które poznałam i które były po czasem ciężkich życiowych przejściach, przekazywały mi jedno: uśmiechać się nawet jak jest trudno. Słowem cieszyć się jak na Ciechocińskich przystało. 
Sny w tym Ciechocinku do radosnych nie należały, spisze je kiedyś. Dotarła do mnie z domu wiadomość, która niemal zbiła mnie z nóg. "Strawienie" tego okupiłam sporym wydatkiem energii.
Miałam być 2 tygodnie i wracać w sobotę, ale nagle zaświtała w głowie myśl: wracaj w piątek. Znam ten cichy głos, który czasem tak łatwo zignorować. Kiedy załatwiłam co miałam załatwić względem zabiegów, poczułam SPOKÓJ. Trochę nerwów zjadłam czy też zdążę na pociąg w Toruniu, ale wszystko poszło gładko. W sobotę zaś po południu (to wtedy miałam wracać pociągiem) rozłożyłam się kompletnie. Gorączka, dreszcze, niemoc. Jak by to było, gdybym była wtedy w podróży, wolę nawet nie myśleć. 
Potem zachorował najmłodszy, a na koniec najstarszy. W między czasie kota całkowicie zaniemogła. Bardzo schudła. Łapki odmówiły posłuszeństwa. Jedynie leżała albo na kocyku na podłodze, albo gdy chciała do najmłodszego, którego męczyła tzw. grypa jelitowa, to ostrożnie kład ją na pościeli. Myślałam, że po prostu w spokoju odejdzie do kociego nieba, bo była całkiem cichutka. Kiedy jednak zaczęły się bóle i koci płacz, trzeba było zanieść ją do weterynarza. Przeżyła 16 i pół roku i od maleńkiego kociaczka była z nami cały czas. Trudno mi było być tą Ciechocińską. Spłakałam się po prostu.

PS. Co do paczki, która miała być dla kogoś niespodzianką, to nie wiem czy dotarła. Żadnego znaku. Może ta osoba już tam nie mieszka? 

sobota, 1 grudnia 2012

Niech się ziści

Jutro o 7:40 wyjazd. Jakoś to nie dociera do mnie, choć w przedpokoju na baczność już stoi walizka. Oto czyjś sen o Ciechocinku, ja w tym śnie i... no właśnie. Jest wskazówka. A teraz..  niech sen spokojnie wkracza w real. Po równo czterech latach. Do jutra Ciechocinku.
PS. Wysłałam komuś paczkę. Z książkami. Ciekawa jestem czy w strzeliłam się. Słowem coś do czegoś dopasowałam. To się okaże w środę, bo tak mnie zapewniła pani w okienku na poczcie. Że w środę paczka dojdzie.

niedziela, 25 listopada 2012

Obfita przestrzeń.

Otwarty dom, otwarte serce. Tak rodzi się obfitość.

                                                             Juda Hand
Porządki przed remontem. Dom już troszkę mniej przypomina miejsce po przejściu huraganu. Rzeczy znajdują nowych właścicieli, albo wracają do starych. Znalazła się moja skserowana "Materia medica". Okazało się,że tkwiła przez rok na strychu wyniesiona z niepotrzebnymi książkami. Pewne książki zaś postanowiłam dać osobie, która od niedawna ma ogród. Do tego dodałam dwie o zenie bo obiło mi się o uszy, że jest buddystką. I tu się okazało, że ta osoba od kilku lat jednej z tych książek bezskutecznie poszukiwała. Zdziwienie i radość bo oto książka przyszła do niej sama. Dałam potem bezpłatne  ogłoszenie w sprawie książek i telefon lekko oszalał. To cieszy, że ludzie ciągle chcą książek. Znaleziony gdzieś na strychu ruski dwudziestoletni drewniany kij do hokeja, który mąż chciał wyrzucić, też znalazł kogoś. No bo pomyślałam, że Rosjanie hokej cenią, a kij wyglądał na solidny. Potem zadzwonił telefon i męski głos w słuchawce ucieszył się, że ogłoszenie jeszcze aktualne i że za dwadzieścia minut będzie. Zobaczyłam uśmiechnięte oczy i radość na twarzy. Stare biurko powędrowało do jakiegoś studenta, a jutro powędrują gdzieś stare meble. I choć nie mam z tego ani złotówki, to jakoś lżej mi się oddycha. Mniej rzeczy to więcej przestrzeni. 

sobota, 10 listopada 2012

Kiedy?

Właśnie zobaczyłam, że mój blog ma dwa lata i jeden dzień. I kiedy to zleciało? Kiedy? To ja tu zostawiam coś na wczoraj:

Conieco dla dwojga

Dobry film może być dobrą terapią. Byłam z mężem na "Dwoje do poprawki".

A przy  porannej kawie małe conieco:

Woda i powietrze

Ten sen znalazłam w notatniku.
To było wtedy gdy podjęłam decyzję o separacji i rozwodzie. Potem działy się bardzo dziwne rzeczy w moim życiu, myślę, że działały między innymi ustawienia Hellingera. Miałam pomoc kogoś bliskiego, który coś podobnego przechodził i wytłumaczył mi co się naprawdę ze mną wtedy działo. Hm... porównać by to można do opróżniania przepełnionego naczynia, by zrobić miejsce na nowe. Nigdy nawet nie domyślałam się, że nagromadziły się we mnie takie uczucia, a wylewanie ich, cóż to jak zerwanie tamy na rzece. Nic już nie można zrobić, jedynie czekać aż rzeka się unormuje. Całkowita niemoc nad zapanowaniem nad emocjami, uczuciami. Dobrze mieć wtedy wsparcie i zrozumienie dla sytuacji. Potem już jest dobrze. Wie się czego chce własne serce. Własna dusza. Powiedzenie, że czasem najciemniej jest przed samym wschodem słońca jest tu bardzo adekwatne.
Sen miałam w dzień, gdy dziecko położyłam spać i na chwilę sama też się zdrzemnęłam. Śni mi się, że wypada ze mnie z pochwy takie galaretowate coś. Mam to na dłoni i przyglądam się temu. Prawie ciało stałe, takie przeźroczyste, galaretowate. Jest bez zapachu. Uświadamiam sobie, że to jest czopek hormonalny, lekarstwo, które kiedyś założyłam, ale widać nie rozpuściło się i nie wchłonęło, tylko zrobiła się z tego taka gęsta galareta. Jest bez zapachu. Zaraz to wyrzucę jako coś niepotrzebnego i wystarczy się umyć, będę lekka i będzie już o.k. I  myślę, że to dobrze, że pozbyłam się tego, o  czym nie wiedziałam a co było przeszkodą. Tamowało dostęp powietrza.
Zapisując sen dałam mu tytuł: Pozbycie się przeszkody.

Dochodzenie do siebie

Wczoraj wizyta u pana doktora. Pacjentka nie była zadowolona. W drodze do głośne żalenie się, więc w autobusie komunikacji miejskiej pasażerowie nerwowo się rozglądali. Ponieważ koszyk był przykryty, nie widać było źródła hałasu. U doktora wyjść nie chciała, trzeba ją było na siłę wyciągać. Odczepiać pazurki wbite w koc. Waga piórkowa, 2 kg, bo ostatnimi czasy stała się bulimiczką, co zje to zwraca. Jest lepiej jak w wodzie, którą pije, rozpuszczę Ipecę 9CH. Warczenie głośne przy zastrzykach i gdy trzeba było pobrać krew, ale niestety to ostanie nie udało się:(. Dwie próby bez powodzenia, a dalej męczyć Frocie nie było sensu. Nas zresztą też. Za to po wszystkim nie trzeba jej było wpychać do koszyka, od razu się tam schroniła. Wracaliśmy już samochodem, a na piątro piętro pobiegła sama, choć czasem nóżki jej się plątały. A potem legła na podłodze i długo dochodziła do siebie. Biedula. A my mamy moc wskazówek co dalej czynić, suplementy i pastę na odkłaczanie. Mój portfel zaś ma teraz też wagę piórkową. Znów przyjdzie mu dochodzić do siebie.

środa, 7 listopada 2012

Etykieta

Tej nocy śniło mi się, że moja kota umiera. Nagle przewróciła się nie mogąc utrzymać się na łapkach. Była bardzo słaba i wychudzona. To działo się nocą, a ja wpadłam w rozpacz i panikę, zaczęłam krzyczeć, szlochać i budzić rodzinę.
Innych snów nie pamiętałam, tylko ten i opowiedziałam go przy śniadaniu najmłodszemu. Powiedział, że jego nauczycielka mówiła, że obecnie jeśli w szpitalu umiera dziecko i już nic nie można pomóc, to dba się o spokój na ten czas. Bliscy są instruowaniu, a jeśli ktoś z nich lamentuje, rozpacza i krzyczy, to go się wyprowadza z sali. Takie zachowania jedynie wydłużają agonię dziecka, która potrafi wtedy trwać nawet kilka dni. To tak jakby umierający chciał sprostać oczekiwaniom rozpaczających i starał się  na siłę pozostać. Hm...
PS. Frocia ma już ponad 16 lat i ostatnio nie jest z nią dobrze, schudła, głośno miauczy jakby ją coś bolało:(
Moja Frocia przy kompie

poniedziałek, 5 listopada 2012

Sahelu

Z badania charakteru pisma podobno grafolodzy potrafią bardzo wiele powiedzieć o osobowości piszącego. Myślę, że o wiele łatwiej dowiedzieć się o osobie z tego nie jak, ale o czym  pisze. Czasem dostrzec można coś bardzo osobistego, co wyraża nie tylko poglądy autora, ale też wskazywać może na głębsze sprawy. Tak też dzieje się przy malowaniu, rzeźbieniu i innej twórczości. Choćby blogowaniu.;))
Kilka dni temu znowu oglądałam "Avatara". Jest obraz i słowa, i oczywiście muzyka. Wróciłam do tego filmu by znowu zachłysnąć się lotem Ikranów. Ni to ptaków ni smoków, fantastycznych stworzeń.
Sam film... cóż z przekazem jakby od 12-latka, ale wart obejrzenia ze względu na piękne obrazy, efekty specjalne. Film oglądałam już bodaj trzeci raz, ale tym razem zanim obejrzałam loty na Ikranach, moją uwagę zwróciło coś innego. Pierwsze spotkanie dwójki głównych bohaterów. Jake - weteran wojenny w ciele avatara i Neytiri- córka wodza plemienia Navi. On w ciężkich tarapatach napadnięty nocą w dżungli przez wygłodniałe stado niby wilków, ona ratuje go, ale jednocześnie zła obarcza WINĄ za zaistniałą sytuację.
I taki dialog:
-Cokolwiek zrobiłem, wybacz.
-Twoja wina, nie musiały ginąć. Twoja wina. TWOJA WINA.

To ja sobie tu wstawię cytat z wypowiedzi Johna Powella:
Z poczucia winy mogą zrodzić się dwie reakcje: frustracja lub zahamowanie. Tak czy inaczej wywołuje ono złość, agresję, żal. Doświadczając poczucia winy człowiek nie rozwija się. Poczucie winy jest ulubionym narzędziem tych, którzy chcą tobą manipulować, rządzić. Poczucie winy nie zmienia jednostki. Uniemożliwia jej oderwanie się od wcześniej zajmowanej postawy. 
A do tego reprezentantka Navi dodaje wielokrotnie:
-Jesteś jak dziecko: hałaśliwe i niepoprawne. (...)
-Ale jesteś głupi, jak dziecko.
-Jesteś jak dziecko.

Uważam, że ktoś kto nie ceni dzieci, kto ma do nich niechęć, ma problem. Bo to oznacza, że nie akceptuje jakiejś części siebie, nie ma z nią kontaktu lub ten kontakt jest zaburzony. Brak zdrowej więzi.
Neytiri staje się nauczycielką Jake. A w nim jest to wszystko co uosabia dziecko: omylność, niedojrzałość, ale i nieograniczona chęć uczenia się, zapał, ciekawość, radość życia, chęć zabawy. I tym zaraża też 
Neytiri. To przy nim zaczyna się śmiać. I kiedy pierwszy raz spotykają się w dżungli i Jake pyta, co spowodowało, że Neytiri przyszła mu z pomocą, ona odpowiada:
-Masz mężne serce. Ale jesteś głupi jak dziecko.
Ja myślę, że on ma jak dziecko czyste serce. Po prostu nie tylko potrafi nawiązać wieź zwaną przez Navi "sahelu" z ogromnym Torukiem,
ale przede wszystkim ma wspaniały kontakt ze swoim wewnętrznym dzieckiem. I o tym od początku dobrze wie Drzewo Dusz. Ono widzi - I see you, jak mają w zwyczaju witać się Navi. 
hm... A w wiosce Navi nie ma ani jednego dziecka. Ani jednego. I can't see you.  Tylko same dorosłe osoby. Dlaczego Panie Cameron? Bo dzieci są hałaśliwe, głupie i nieznośne...?

niedziela, 4 listopada 2012

Drzwi

Wszystko co żyje przejawia instynkt samozachowawczy. Z ludźmi włącznie. Ale jest w nas też inny instynkt. Taki, który w pewnych okolicznościach na margines spycha ten pierwszy. Jak powiedział bohater filmiku poniżej:
W tym momencie zareagowałem odruchowo, nie myśląc o własnym bezpieczeństwie.
Gdybym nie podjął jakiegoś działania miałbym to na swoim sumieniu. W zaistniałej sytuacji nie mogłem tak po prostu stać i patrzeć i nie podjąć żadnego działania. To działo się na moich oczach.
Takie ekstremalne sytuacje są często sprawdzianem. Pokazują co w duszy gra. A kiedy taki odruch zawodzi i kiedy jedynie stoi się i patrzy? Cóż, wtedy rodzi się obłuda, spychanie odpowiedzialności na ofiarę, złość, agresja.
Co ciekawe - w tym pierwszym przypadku trzeba było podjąć się trudnego zadania, trzeba było narazić się na niebezpieczeństwo, w drugim absolutnie nie.
Tiaaa... czasem drzwi do własnej duszy to drzwi taksówki, czasem to drzwi własnego domu...

Piję za pańskie zdrowie Panie Jonie Candelaria:)

niedziela, 28 października 2012

Taniec śniegu czyli gawron prawdę ci powie, nie skłamie. I o nowych kozaczkach wśród staroci.

Wczoraj, czyli w sobotę, padał i padał pierwszy śnieg. We wtorek zauważyłam pierwsze gawrony. A w czwartek, przed wyjściem z pracy, spojrzałam w okno i ujrzałam jak majestatycznie tańczą w powietrzu taniec śniegu. Śniegu?!!! To nie możliwe - pomyślałam. W sobotę śnieg?! Coś się chyba tym ptakom pomyliło, bo wiadomo wszak, że po takim tańcu w ciągu trzech dni spadnie śnieg, a tu ciepła słoneczna jesień bogata w złoto. Więc jaki śnieg?! No cóż, ptaki widać wiedziały dobrze. Nie pomyliły się. W piątek wieczorem robiłam wraz z mężem zakupy spożywcze w supermarkecie i wstąpiliśmy do obuwniczego.  Bo wizja śniegu podziałała na mnie; nie miałam wszak zimowych butów. Co prawda wyprawę po kozaczki zaplanowałam na sobotę rano, ale jak już mamy sklep po drodze to czemu by nie wstąpić? Znalazła się jedna, jedyna para, która spełniała moje wszystkie oczekiwania i wymagania. Na przeszkodzie stał jeden drobiazg - nie miałam tylu pieniędzy przy sobie.
-Jutro po nie przyjadę.
-Nie mogę pani zaręczyć, że do jutra jeszcze będą - oświadczyła sprzedawczyni.
-Zadzwoń do syna, niech przeleje brakującą kwotę- podsuną pomysł mąż.
Za pięć ósma wieczorem zadzwoniłam. Przelewy realizowane są do ósmej. Zdążył. Zapłaciłam wirtualnymi pieniędzmi w duchu dziękując za współczesną technikę. W domu przymierzyłam raz jeszcze kozaczki. Zdały mi się jeszcze ładniejsze niż w sklepie. Potem spryskałam je płynem impregnującym. A w sobotę udałam się w nich na Targi Staroci. Propozycja wyszła od męża. Tyle, że nie przewidzieliśmy, że przy takiej okropnej pogodzie, targi będą na zewnątrz, a nie w Hali Stulecia. Nic nie kupiłam, jedynie pasłam oczy widokiem wysublimowanych wzorów na serwisach do kawy, złoceniami zabytkowych ram itp. Kwiaty  na filiżankach wyglądały zdziwione spod śniegu, a cukiernice zamiast cukru, musiały zadowolić się czymś co choć białe, cukrem nie było. Dzbanki, oprócz pokrywek, nosiły zgrabne śniegowe czapeczki. Zaś moje botki przeszły na placu targowym chrzest bojowy. Mimo chlapy i zimna nie przemokłam ani nie zmarzłam. Czego nie da się niestety powiedzieć o mężu. 

sobota, 27 października 2012

Jak Santiago

Mówiłam przyjaciółce: Jedź do sanatorium. Ale to było dalekie od niej. Potrzeba było wypadku, długiego leczenia, zwolnienia i w końcu teraz sam Ubezpieczyciel wysyła ją do uzdrowiska. Za kilka dni wyjeżdża nad morze.
Pomyślałam o sobie, że przecież ja mogłabym też skorzystać z takiego dobrodziejstwa i zregenerować się w jakimś sanatorium. Gdy tylko o tym pomyślałam, zaraz okazało się, że moi pracodawcy dają mi cały miesiąc urlopu w grudniu, bo wyjeżdżają do ciepłego, egzotycznego kraju. 
Załatwiłam więc szybko co miałam załatwić i dostałam do wyboru 7 miejscowości. Poprosiłam o  jeden dzień do namysłu. Potrzebny mi był. Przypomniałam sobie sen. Nie mój, ale kogoś z blogowiczów: 
śnił mi się Ciechocinek, uzdrowisko znane mi tylko z nazwy i z wielu opowiadań zachwyconej solną kuracją ciotki. Nie mam solonego pojęcia w jakim celu tam sennie powędrowałem ,ale chyba wolno mi pofantazjować na ten temat. Po mieście oprowadzała mnie nieznajoma kobieta, która opisywała zalety uzdrowiska, ale ostrzegła mnie, że jeśli nie nazywam się Ciechociński, to nie mam wielkich szans na znalezienie miejsca dla siebie. „Każdy kto tu przychodzi na leczenie ma takie nazwisko,” dodała z uśmiechem.
Sen jak sen, ale we mnie coś drgnęło. Mój wewnętrzny kamerton zaczął działać i napisałam tej osobie wtedy tak:
Hm… to oczywiście Twój sen, ale… opowiadając go światu niejako staje się on wszystkich, zresztą sny tak naprawdę nie mają właścicieli…:) Może takie moje skojarzenie. Ta kobieta zwraca uwagę na nazwisko czyli tez nazwę, coś do czegoś musi pasować. Ciechocinek to dla mnie uzdrowisko, takie pierwsze co przychodzi mi do głowy. A oto co znalazłam o pewnej nazwie wsi Ciechr, cytuję:
 
Po raz pierwszy z nazwą tej miejscowości spotykamy się w dokumencie królewskim Bolesława Śmiałego wystawionym dla klasztoru benedyktynów w Mogilnie z roku 1065. Nazwa wsi zapisana została w języku staropolskim, Cechre. Jak łatwo zauważyć współczesny zapis tej nazwy nie uległ daleko idącym przeobrażeniom. Pomiędzy pierwszymi dwoma literami przybyło "i" a końcową literę "e" zastąpiono literą "z". Tak, więc współcześnie zapisujemy tą nazwę w formie "Ciechrz".
Poszukując etymologicznego znaczenia tego słowa znajdujemy je w wyrazie "cieszyć" i wywodzącym się z niego wyrazie pocieszać, od nich ciecha jako człon wyrazów pociecha, uciecha z kolei dalsze wywodzące się z nich słowa to ucieszny, cieszyciel, czyli dzisiejszy pocieszyciel. Człon nazewniczy ciech- znajdujemy w imiennictwie, czyli imionach takich jak Wojciech, Sieciech, z którego Szwieciech – Wszeciech, czy nazwach miejscowych: Ciechanowiec, Ciechanów, Ciechocin, Ciechocinek, Cieszyn, w końcu i nasz Ciechrz. Zdawałoby się, że na tym można byłoby już zakończyć wywód nazwy miejscowej Ciechrz, gdyby nie ten pierwszy zapis z 1065 r. Cechre, który zdaje się odnosić do słowa "Cech" – "kompania (rzemieślników)", z niemieckiego Zeche, słowo również znaczące tyle samo, co "kompania". Dlatego też tą pierwotną nazwę należałoby odnieś właśnie do słowa Cech, czyli do określenia grupy mieszkańców pierwotnej osady Ciechrz, zajmującej się jakąś dziś bliżej nieznaną czynnością zawodową świadczoną na rzecz grodu książęcego lub pobliskich grodów, granicznego w Rzadkwinie (Rodequino) i zaporowego dla Kruszwicy w Stodolsku (Stodólnie).
Pomijając zmiany w pisowni przyjmijmy nazwę miejscową Ciechrz jako tą wywodzącą się od słowa Ciecha, czyli miejsca radosnego zamieszkałego przez takąż ludność. 

Hm... czy chodzi o osoby, które potrafią się cieszyć życiem i współpracować. To wtedy powstaje uzdrawianie? hm…
Dostałam wtedy odpowiedź:
wspaniale to zrobiłaś naprowadzając mnie na etymologię senną, co powinienem był zrobić sam, ale jakoś nie przyszło mi do łba. To było pocieszne pocieszenie od moich Przewodników którzy skorzystali z uczynności ezoterycznej gosposi. Przewodniczka we śnie była jasnym symbolem. Nazwisko znaczy że trzeba przestawić Ego na radość, pocieszanie i współpracę z “uzdrowiskiem mądrości ziemskiej -sól jest tu symbolem. Mnie się “Ciecho” kojarzył ze słowem “cichy”, bo ciecha i cisza mają wspólny źródłosłów.

Ta wymiana zdań odbyła się 2 grudnia 2008, a 2 grudnia 2012 mam być w uzdrowisku. 
Był taki pasterz, który poszedł za wskazówkami snu. Tyle, że ja nie do Egiptu pod piramidy, ale do Ciechocinka się wybiorę. O czym mam pamiętać, co jest ważne? Współpraca  i umiejętność cieszenia się życiem. Narzekanie zatem odpada;)

ps. obrazek stąd:

Wypadek

Październik zaczął się dla dwójki moich dzieci boleśnie. Patrzę na te ich kołnierze ortopedyczne i... (to się tak mówi, ale to właśnie tak jest)... serce mi się kraje. Podobno wypadki chodzą po ludziach... ten przyjechał. Od tyłu, gdy stali na czerwonych światłach.
Myślę o tym, że to jest jak przeszłość, która czasem wali w nas, gdy się tego kompletnie nie spodziewamy.

sobota, 6 października 2012

Okropny sen

Z 2 na 3 października miałam sen:
Jadę z mężem samochodem.To taki wóz terenowy i mąż prowadzi. Mamy na masce tego wozu jakieś swoje rzeczy i leży tam też małe dziecko zawinięte w kocyk czy becik. To dziewczynka. Wpierw to jakby nasze dziecko, potem to bardziej moja podopieczna. Jedziemy i to że dziecko tak wieziemy zdaje się być czymś normalnym. Zaczyna padać deszcz i martwię się, że to utrudnia jazdę, a potem zaraz myślę o dziecku, że zmoknie i wtedy wjeżdżamy na most. Tuż przed dziecko zsuwa się z maski samochodu i i w tym kocyku turla się w stronę rzeki. Mąż nie zauważa tego zajęty prowadzeniem samochodu i wjeżdża na most, a ja krzyczę, by się zatrzymał i jeszcze w biegu wyskakuję. Chcę jak najszybciej dobiec do dziecka, ale mam na sobie jakiś ciężki płaszcz, który utrudnia mi bieg, próbuję go zrzucić z siebie. Jestem przerażona i w duchu się ganię, że jak mogłam w ogóle tak to dziecko narazić, że przecież powinno być w samochodzie z nami. Boję się o nie i to jest dla mnie wprost nie do zniesienia, ta myśl, że wpadło do wody i się utopiło. I wtedy mam taką wizję-odczucie, że dziecko jest całe, że kocyk je ochronił i zatrzymało się w trawie na brzegu, nie wpadło do rzeki. Obiecuję sobie, że już NIGDY nie  narażę je na niebezpieczeństwo. 
Budzę się i  na głos mówię: Boże!!! Co za okropny sen! Czym budzę męża ze snu.
Potem w ciągu dnia opowiadam sen przyjaciółce, a ona przypomina mi swoją wizję, w której widzi mojego męża  w domu, ale jakby zewnątrz budynku w takiej windzie (balkonie?).
Tutaj zapisuję sen, który dzisiaj (17.01.2013) opowiedział mi rano najmłodszy, ponieważ pragnę sen zapisać, ale jednocześnie ukryć ten zapis. Przeszłość wydaje mi się do tego dobra. A tytuł dość adekwatny.
Widzę jak babcia truje ciebie. Rozkrusza tabletkę i wsypuje do jedzenia, które ty masz jeść. Do tego daje zapach papierosów do kwiatów, aby tata myślał, że palisz i się z tobą rozwiódł. Ja mówię ci o tej tabletce, a babcia tłumaczy, że dodała tylko witaminy i pokazuje taką tabletkę. Ona jest fioletowa. A ja mówię: babciu, tamta była inna, biała. Jest kłótnia, a przychodzi Mikołaj i ...ja już jestem bardziej z nim, nim zainteresowany i trochę jest nam niezręcznie, mi i jemu. Wolałbym aby nie był świadkiem tego co się w domu dziadków rozgrywa.



czwartek, 20 września 2012

Memento

fragment listu, mojego, z końca poprzedniego roku... niech tu zostanie jako memento...
Niedawno miałam sen. Opowiedziałam go Róży. Jest w nim taka scena, gdy w rękach trzymam swoje bagaże i czynię wszystko by były jak najlżejsze, a wtedy w pewnym momencie wiatr porywa je i wplątuje w cierniste krzewy. Gdy zaczynam je wyplątywać, okazują się być włosami mojej córki. Długimi i rudymi. Widzę głowę Róży, czuję jej ból, który tym co robię jej zadaję, a jednocześnie jeśli włosów nie wyplączę, będzie unieruchomiona, w niewoli. Nie będzie mogła się ruszyć.
 Nie chcę nikomu z Was zadawać bólu, choć nie wiem na ile mi się to uda. Nie taki mam cel. Ale rozumiem sen. Sprawianie by własny bagaż wydał się jak najlżejszy, bez znaczenia, do niczego dobrego nie prowadzi.

niedziela, 2 września 2012

Boso po trawie

 W czwartek  było ciepło, słonecznie. Swoją "pracę" zabrałam do Ogrodu Botanicznego;). Pomagała mi córka. Jest tam takie miejsce, gdzie można boso chodzić i biegać po trawie. Uzmysłowiłam sobie, że dość dawno tego nie robiłam w mieście. Bo i gdzie? 
Bardzo miło poczuć miękkość żywego dywanu pod stopami. A co dopiero biegać po nim czując wiatr we włosach i radość w duszy... Sama co prawda nie biegałam. Najwięcej biegała "praca" a ja pstrykałam fotki.


niedziela, 26 sierpnia 2012

Wyedukowanie



Znalazłam to stare zdjęcie gdzie pochylam się nad białą myszką, mam na nim jakieś 2 lata. I przypomniało mi się wczesne dzieciństwo, jakim byłam radosnym i ciekawskim dzieckiem. I własne dzieci.
Właśnie czytam kolejny raz książkę Terry Pratchetta o pewnym kocie  zwanym Maurycym i gromadce wyedukowanych gryzoni. Krótki cytat:
-Naprawdę umiesz mówić? Umiesz myśleć? - spytał burmistrz.
Ciemnybrąz spojrzał na niego z dołu. Miał za sobą długą, ciężą noc, której wolał nie pamiętać. A czekał go jeszcze dłuższy i trudniejszy dzień. Odetchnął głęboko.
-Mam propozycję - oświadczył. -Pan będzie udawał, że szczury potrafią myśleć, a ja obiecam udawać, że ludzie też potrafią.

Bez zapisu

Zasadniczo to był jeszcze jeden sen córki, który wyraźnie, bez specjalnych symboli pokazywał gdzie tkwi problem w rodzinie. Mało tego, pokazywał też kogoś nowego, kto w naszej rodzinie się pojawi. Wtedy w 2003 roku, gdy córka miała niecałe dwanaście lat, mogłam tylko zapamiętać ten fragment snu. Gdy upłynęło wiele lat, kiedy nastał dla mnie tak trudny czas, sięgnęłam po stare zapiski. I nagle wszystko zaczęło się układać w logiczną całość, zrozumiałam o czym mówią niektóre ze starych snów: moje, męża i dzieci. To był czas gdy bardzo mocno zdecydowałam się na radykalne zmiany, już po prostu dalej tak żyć nie mogłam. I wtedy niezrozumiałe z opowieści snów stało się rozpoznawalne. Córka z początku była nieufna, nawet nie chciała zajrzeć do notatek, ale przeczytam jej wtedy fragment tego snu i powiedziałam:
-Wiem, że ten ktoś kto przyjeżdża na rowerze w twoim śnie  to X, ale nie rozumiem dlaczego on ciągle jeździ na tym rowerze?!
-Mamo, nie mówiłam ci, ale to jego środek transportu, tylko taki uznaje, nawet mówią na niego Rowerzysta.
Przeczytała dalsze sny, a potem powiedziałam do córki, że ja z tej nie mojej roli wychodzę, i czy ona chce dalej tkwić w nie swojej? Powiedziała, że rozumie, i że także nie odpowiada jej to. Co było dalej to pisałam poprzednio: nastąpiła roszada i każdy przyjął właściwą rolę. Jestem wdzięczna snom i sobie, że mimo, że nie rozumiałam o czym do mnie mówią, zapisywałam. Zaufanie opłaciło się. Opłaciły się też ustawienia Hellingera. Myślę, że wszystko co stosowałam w leczeniu ciała, umysłu i duszy dało efekt synergii. Coś ułatwiło, przyspieszyło, naprawiło. Nie wiem jaka czeka mnie przyszłość, ale pojawiło się jakieś zaufanie. Do siebie? Innych? Do własnych możliwości i wiedzy? Udaje mi się coraz częściej poczuć, że życie ma słodki smak. To się chyba nazywa odzyskanie radości życia...

PS. Ze zrozumiałych względów nie zapisuję tu TEGO snu. Nie jest to miejsce dla niego. 

sobota, 25 sierpnia 2012

Wielki Sen czyli Mały Król i czerwony kwiat

Kiedyś S. napisała mi w komentarzu na starym blogu:.. to są bardzo dawne sny, one wiedzą o różnych przyszłych sprawach na kilkanaście lat naprzód, ale to jest wcześniej niezrozumiałe, kiedy nie ma jeszcze nic rozpoznawalnego...
Przekonałam się, że to tak właśnie jest. Co pozostaje? Zapisywać sny, by kiedyś je zrozumieć i umiejętnie wykorzystać zawarte w nich informacje. Tak utrwalone, w odpowiednim czasie  dadzą o sobie znać. Wtedy gdy nierozpoznawalne da się rozpoznać. Czasem jest tak, że daje się zmienić przyszłość. Coś co zapowiadał sen staje się już nieaktualne, bo wybrać można nową ścieżkę. Coś inaczej ustawić i... nieszczęście może stać się stopniem do szczęścia.
Tutaj umieszczam sen. Wielki Sen. Sporo tu jeszcze moich pytań bez odpowiedzi, ale jedna sprawa znalazła swój finał w postaci właśnie rozpoznania i podjęcia właściwych kroków ku zmianie na lepsze. Uff... udało się coś, co bez zawartych w tym śnie informacji nie byłoby możliwe. To sen mojej córki z sierpnia 2003 roku. Zapis jej opowieści:
Byliśmy na spacerze. Ja, ty i Kamil. Nadciągnęła czarna chmura jak wąż, który nie ma końca. Była nisko, wręcz dotykała dachów. Szybko pobiegliśmy przez most do dużego budynku. Tu były rzeczy o Bazyliszku: zabawki, figurki. Ten budynek był poświęcony smokowi Bazyliszkowi. Zanim weszliśmy to widzieliśmy, że opadła ta chmura na dach, a koniec miała w kominie. W budynku schroniliśmy się i było dużo osób. Ja, Kamil poszliśmy bardziej do środka, a mama została bliżej wyjścia. Później nas zawołała. Nagle okazało się, że Kamila nie ma, nie występuje w śnie. 
Pytasz się mnie o jakieś dobranie leków homeopatycznych, a z podziemi wychodzi babcia. Chciałam zejść do tych podziemi, bo nie wiedziałam co tam jest. Stoję przy ruchomych schodach, które się nie ruszają. Taki pan pokazuje co trzeba zrobić, aby te schody ruszyły. On schodzi, mówi, że to robi od lat. Teraz mówi, że ja mogę zejść. Poślizgnęłam się i wpadłam, ale ten pan mnie wyciągnął. Schody były zakręcone. Mama mnie zawołała i idziemy do domu.
Idziemy przez nowe osiedle. Mama zagląda do biblioteki. W bibliotece Kamil idzie do specjalnych regałów i przynosi książkę mówiąc, że taką książkę mamy w domu. Na okładce był ptak (nasza książka z wierszami dla dzieci z kogutem w czerwonych spodniach na okładce). Książka byłą stara, gruba, z twardą okładką. Mama poszła do tych regałów. Szukałam książek i niektóra mi się podobały. Bibliotekarki powiedziały, że to są regały gdzie trzeba mieć specjalną kartę i co miesiąc płacić za nią duże pieniądze. A my mieliśmy zwykłą kartę i pożyczyłaś z tego zwykłego regału jakieś książki. Wyszliśmy z biblioteki. Idziemy do domu. Na następny dzień zaczyna się tak, że ja jestem w domu Bazyliszka. Mama zostawiła mnie tam samą z częścią mojej klasy. Idę najpierw do tego pana od schodów. Okazuje się, że on kiedyś miał żonę. Byli szczęśliwi i nauczyli się przemieniać w piękne ptaki. I pewnego dnia lecieli obie i strzała trafiła w jego żonę. Odstraszył tego kogoś kto strzelał, ale jego żona już nie żyła. Przywiózł ją do tego domu. Pokazuje mi taką gablotę, w której jest ona jako ptak. On zna się na reiki, homeopatii, dziecku wewnętrznym. Wie to co ja wiem. Idę bo już jest zbiórka klasy. Idziemy do jednego pokoju - takie mini muzeum. Oglądamy figurki. Spotykam tego pana i on podarowuje mi wielki czerwony kwiat złożony z  pięciu płatków. Kwiat jest ogromny.
Później idziemy do kawiarenki. Każdy dostaje herbatę. Jest gorzka i można sobie posłodzić ile się chce. Ja nie słodzę, bo nie lubię cukru. Inni słodzą bardzo dużo. Ewa, kiedy wypiłam 1/2 swojej szklanki, dosypuje mi bez pozwolenia 3 łyżeczki cukru. Ponieważ jestem spragniona, piję jeden łyk ale od razu boli mnie brzuch, odstawiam szklankę. 
Nie przedstawię tu tłumaczenia snu, z resztą sporo tu jeszcze nierozpoznawalnego. 
Na chwilę zatrzymam się przy Bazyliszku. To legendarne stworzenie podobno wykluwało się z jaja złożonego przez 7-letniego koguta.

W śnie jest książka z kogutem na okładce. I to z pewnością starszym kogutem, bo nosi on spodnie:). Bazyliszek wyglądem przypominał ogromną jaszczurkę. Coś niby wąż, coś niby smok. Nazywany był też królem węży,( po łacinie regulus to mały król). Jego oddech miał zabijać, a jego wzrok powodował zamianę w kamienie żyjących. Natomiast jeśli znalazł się śmiałek z lustrem, to mógł uśmiercić gada. Wystarczyło by Bazyliszek dojrzał swoje odbicie w zwierciadle. W śnie jest takie miejsce i czas poświęcony smokowi Bazyliszkowi. A obecnie... mamy Rok Smoka. 

Pamiętam, że kiedy córka skończyła swoją relację ze snu, moje pierwsze pytanie brzmiało: kim jest ten mężczyzna, który daje ci wielki czerwony kwiat?
I pamiętam jej i moje kompletne zaskoczenie, gdy odpowiedziała. Ale to w niczym wtedy nie ułatwiło zrozumienia. Potrzeba było kilku lat by nastąpiło rozpoznanie. 
I udało się zmienić ustawienie (coś jak w ustawieniach Hellingera), tylko to dotyczyło autentycznych ludzi. Mojej rodziny. To dla mnie bardzo ważne i odkrywcze, bo nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że cała moja rodzina gra nie te role co powinna. Kiedy jednak sny naświetliły sytuację, to pierwszą po mnie osobą, która zrozumiała i zrezygnował z grania nie swojej roli,  była moja córka. A to pociągnęło już dalsze zmiany. W końcu każdy "wskoczył" na swoje miejsce.  Nie obyło się oczywiście bez  bólu i złości, ponieważ niektórym zamiana ról bardzo odpowiadała.;)) Co ważne, to taka zamiana ról nie jest czyś rzadkim. To zjawisko udało mi się uchwycić w wielu rodzinach. 
I na koniec jeszcze sprawa podziemi. Hm... jest w psychologii coś takiego co zwie się konfabulacją czyli –
"wspomnienie rzekome – to uzupełnianie luk pamięciowych opowiadaniem historii, które naprawdę nie zdarzyły się. W tych historiach osoba może błędnie określać czas lub miejsce zdarzenia, albo wręcz zmyślać całą historię, a zarazem jest przekonana, że podaje prawdziwe i poprawne dane. Słowo pochodzi od łacińskiego fabulari – mówić, bajać. Konfabulację można traktować jako naturalną czynność umysłu, służącą uzupełnianiu braków wiedzy. (...) Trzeba zaznaczyć, że nie wynika to ze świadomej tendencji do wprowadzenia kogoś w błąd. Osoba nie zdaje sobie sprawy z tego, że konfabuluje, robi to bezwiednie. W psychiatrii konfabulację traktuje się jako objaw zaburzeń zapamiętywania. W ciężkich zaburzeniach, na przykład w zespole Korsakowa, chory podaje nie tylko zmyślone, ale zupełnie nierealne fakty." Z tego co wyczytałam, to do konfabulacji dochodzi nie tylko u osób z zaburzeniami pamięci, ale i całkowicie zdrowych. Można "zaszczepić" też komuś fałszywe wspomnienia. Myślę, że do czegoś takiego może dochodzić, gdy np.wspomnienia są bolesne i umysł broni nas przed bólem, zacierając wspomnienie, a na jego miejsce podkłada inne. Pamiętam w swoim życiu taką sytuację. Moja córka postanowiła przekuć sobie uszy. Ja dwa lata wcześniej miałam taki zabieg. Wszystko zgrabnie zorganizowałyśmy, znajoma podesłała speca i kiedy moja córka pojawiła się u mnie w pokoju już po, doznałam szoku. Oto zobaczyłam sporo krwi, a przecież w mojej pamięci mój własny zabieg był czysty, bez czerwonych strużek na szyi. I kiedy pomagałam je wytrzeć, nagle z całą ostrością przypomniałam sobie, że przecież u mnie było identycznie. Też sporo krwi, którą trzeba było ścierać. A moja pamięć przechowywała całkiem inny obraz. Myślę, że to była taka obrona przed tym co niewygodne, budzi strach, nie chce się o tym pamiętać. I że taki proces może mieć miejsce u dzieci czy dorosłych kiedy coś staje się zbyt trudne do udźwignięcia, bolesne, bez wyjścia. Tworzy się inny obraz na to miejsce, w który się wierzy. 
Moja mama w śnie Róży widać często wchodzi i wychodzi z tych podziemi. Tak jak i też pan od czerwonego kwiatu. Coś ich łączy. Tym czymś jest jak teraz dostrzegam, dość bolesne dzieciństwo.
PS. Córka w tej relacji mówi o mnie czasem w drugiej - ty, a czasem w trzeciej osobie - mama. Nie zmieniałam tego.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Mały sen i Wielkie Czytanie

Od jakiegoś czasu  niewiele mi się śni, a jeśli nawet to niewiele pamiętam, pozostaje niewyraźna papka. Zapisuję za to w notesie sny innych. Ale niedawno miałam sen. Brak było właśnie wyraźnego obrazu, za to mocno odcisnęły się odczucia. Sen był krótki. Jestem z kimś. Nie widzę za bardzo z kim, wyczuwam jedynie obecność tej osoby. Jest proces poznawania, coraz lepszego rozumienia, porozumienia, takiego wzajemnego zjednoczenia. I taka wyraźna myśl w tym śnie, że to właśnie jest w życiu najważniejsze, że o to warto zabiegać, bo to przetrwa. Pozostanie na zawsze, nawet potem, po śmierci. To, choć teraz brzmi jak banał, ale w tym małym śnie tak tego nie odczuwałam. Raczej jako ważne, odkrywcze, warte zapamiętania i przekazania. Że nic nie daje takiego dobrego samopoczucie jak to, że ma się kogoś z kim świetnie się dogaduje. I ta radość płynąca ze wzajemnych kontaktów. Tak, to chyba te trzy słowa najlepiej oddają to co czułam: radość, swoboda, entuzjazm. I jeszcze lekkość.

Czytam "Zwierciadło".  Katarzyna Miller pisze:

Nie ma lepszych psychologów niż świetni pisarze.
Kiedyś czytałam by żyć. Wydawało mi się też, że żyję po to by czytać. Że nie ma nic ważniejszego niż spotkanie z wytworami ducha i umysłu ludzkiego w tej najszlachetniejszej formie. Dziś im bardziej żyję, tym mniej czytam, ale to (również) dzięki temu Wielkiemu Czytaniu niegdyś umiem teraz żyć.



poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Żona wyborowa

Czytam "Świat Wiedzy" z lipca 2012. A w nim artykuł o snajperach. Najlepsi potrafią czekać w bezruchu wiele godzin bez utraty koncentracji. Strzał oddać między dwoma uderzeniami własnego serca i przy tym nie mrugnąć. Jeśli strzał jest śmiertelny to ofiara go nawet nie usłyszy, bo pocisk ma prędkość trzykrotnie większą od dźwięku, zatem dociera do celu szybciej niż odgłos wystrzału. "Ofiary czują się jak zwierzyna na polowaniu: bezbronne i bez szans w obliczu wszechogarniającego przerażenia. Dobrze wymierzone trafienie sprawia, że całe odziały czują się niepewnie, a morale armii się obniża. Strzelcy wyborowi są po bombie atomowej, najbardziej przerażającą bronią współczesnej wojny". Bohater artykułu Chris Kyle jest najlepszy. Przeszedł szkolenie Navy SEALs i odbył wiele morderczych treningów. Brał udział w wojnie w Iraku. Działał w Faludży, gdzie rozegrały się największe bitwy i potem w Ramadi. Takie życie stało się jego żywiołem. Szacuje się, że w sumie zabił około 255 osób, kierując się zasadą: strzelaj bez ostrzeżenia i bądź bez litości. Wrogowie nazwali go Diabłem a  swoi Legendą. Ten człowiek - maszyna do zabijania, pewnie dalej brałby udział w bitwach, gdzie liczba ofiar rosłaby mu na koncie, gdyby nie to, że ... żona  zagroziła mu rozwodem, więc wrócił do Stanów Zjednoczonych, zaprzestał polowania na ludzi i rzucił służbę wojskową. Nawet dwie Srebrne i pięć Brązowych Gwiazd przyznanych przez Departament Obrony nie jest wstanie ciągnąć go z powrotem." Otworzył firmę i zajął się szkoleniem strzelców wyborowych dla amerykańskiej armii.



sobota, 30 czerwca 2012

Żółta kaczka


Ten sen nie jest mój. Zapisuję go tutaj, bo wart jest zapamiętania. Niesie treści dla każdego.
Sen o żółtej kaczce
Jestem widzem w programie telewizyjnym. Program wydaje mi się bardzo prymitywny, wszyscy inni są nim zachwyceni. Nie boję się wyrazić swojej opinii czym zaskakuję uczestników, bo przecież idea programu jest piękna. Każdy ma prawo kochać. Jestem z kolei ja zaskoczona, że o tym nie pamiętałam, bo na początku programu było to powiedziane. Wszak pomysł jest wspaniały, wykonanie, realizacja już mi się nie podoba. Ludzi ma łączyć miłość, która ma się objawiać we wspólnej nienawiści do wielkiej  żółtej kaczki; ma kształt pluszaka (coś jak Wielki Żółty Ptak z Muppetów). Ta kaczka jest przeciw kochaniu, według niej kochanie jest złe. Kiedy się budzę to jeszcze słyszę te słowa tłumu: to jest kaczka, która nie lubi miłości i dlatego jej nienawidzę.
Nie mam tutaj w zwyczaju interpretować snów, ale tym razem pozwolę go sobie przepuścić przez własne sito skojarzeń.
Branie udziału w programie telewizyjnym to inaczej branie udziału w życiu jakiejś społeczności. To życie śniąca ocenia na dość prymitywne, prostackie. I wyraża to werbalnie. Inni zaś mają całkiem odmienne zdanie, wszak przyświeca im wspaniała idea - każdy ma prawo kochać,(można dodać, że każdy jest wart miłości). Tylko idea miłości zamienia się w zjednoczoną nienawiść do czegoś co ma odmienne zdanie. Nikt nie analizuje, nie docieka dlaczego, co się stało żółtej kaczce.  Nikt nie stosuje wobec niej tej wzniosłej doktryny o kochaniu. Oto w prosty sposób wzniosła idea przeistacza się w swoje przeciwieństwo, które obejmuje wszystkich, oprócz śniącej. Jednoczy społeczność nie miłość a nienawiść. Jakież to tragiczne. A żółta kaczka? Cóż, to coś w sumie niegroźnego, to pluszak, dzieciństwo. Może się nasuwać refleksja, że proces takiego ogłupiania rozpoczyna się w dzieciństwie, by rozwinąć się w pełni bez oporów już w dorosłym życiu.

środa, 27 czerwca 2012

Tranzyt?


 6 czerwca poszłam wcześnie rano na plażę by przyjrzeć się tranzytowi Wenus. Czy to co wtedy sfotografowałam, to widok tej planety? Coś widać, ale...

piątek, 22 czerwca 2012

Sny znad Bałtyku

Nad morzem miałam sny. Trzy zapamiętałam i zapisałam. W tej kolejności jak się pojawiały.
Sen o pocałunku w usta
Jestem w jakimś bloku, mieszkaniu (ale nie przypomina ten blok  tego, gdzie mieszkam w rzeczywistości). Jest Nergal. Mieszka tu, ale się ukrywa. To jest czas jak w stanie wojennym. Ludzie są prześladowani za przekonania.  Nergal ma już dosyć ukrywania się i wrócił do siebie. Jest wychudzony, twarz bardziej pomarszczona niż w rzeczywistości. Mówi do mnie, że się postarzał. Ja zaprzeczam temu i mówię, że to na skutek przemęczenia tak wygląda. Jestem pełna podziwu dla niego, że się nie poddaje, jest wierny własnym przekonaniom, nieugięty, uparty, stanowczy w poglądach. Jednocześnie jest mi go szkoda, czuję taką tkliwość, chęć pomocy. Pojawiają się prześladowcy. Ukrywam Nergala pod jakimś kocem, a gdy jest po wszystkim, szpicle sobie poszli, widzę smutek i to zmęczenie na jego twarzy. I na dowód, że jest mi bliski, że popieram jego i jego poglądy, całuję go w usta. W tym momencie uświadamiam sobie z całą jasnością, że choruje on na AIDS. Ale zaraz dociera do mnie, że "tak" się nie zarazę przecież. I wiem, czuję to, że ten pocałunek to dla niego coś bardzo ważnego, oznacza że ktoś w pełni solidaryzuje się z nim. Znika osamotnienie. Ma wsparcie, zrozumienie. Mąż jest gdzieś w tym śnie, ale jedynie wyczuwam jego obecność,  i wiem, że ma on świadomość, że moja znajomość z Nergalem to głębokie uczucie przyjaźni, serdeczności, bez podtekstu erotycznego. Moim zadaniem jest też nie dopuścić do jakichkolwiek obaw u męża.
Po obudzeniu zastanawiałam się o co chodzi z tym Nergalem. Kogo dla mnie symbolizuje? Dziwne, bo w rzeczywistości nie ma we mnie kompletnie takich uczuć do niego jakie miałam w tym śnie. No i choroba jest, ale inna. Niech więc na razie sen "dojrzewa", przyjdzie czas na zrozumienie.
Sen o spódnicy
Czuję się w tym śnie taka gruba, niezgrabna, brzydka. Jest we mnie uczucie zniechęcenia i niechęci do samej siebie. Jest smutek, depresyjność. Mam spódnicę w tym śnie. Jest ładnie uszyta, z dobrego materiału, taka dla bizneswoman. Klasyk. To rozmiar 38-40. Nie ma mowy abym w nią weszła. Wisi na wieszaku. Ale któregoś dnia ją przymierzam a ona leży na mnie jak ulał. Trudno mi w wręcz w to uwierzyć. Ale smutek mnie nie opuszcza i mimo osiągniętego celu, bo mieszczę się w końcu bez trudności w tę piękną spódnicę, to ta niechęć do siebie pozostaje.

Sen o niesieniu pomocy
Jestem nad morzem. Na plaży. Z niej obserwuję co dzieje się na morzu. Ktoś wypłyną za daleko (to chyba kobieta?). I w nerwach ten ktoś zgłupiał-zamiast płynąć do brzegu, zapamiętale płynie w kierunku pełnego morza. Na pomoc wyruszył wiele osób. Widzę jedynie na wodzie w oddali ich głowy. Wiem, że ten kto dogoni i zawróci tę "ogłupiałą" osobę, będzie się potem zmieniał z innymi. Wrócą wszyscy. Obserwuję to dość zdenerwowana, trzymając kciuki za udaną akcję. Jest we mnie taka duma z ludzi, z ich solidaryzowania się w niesieniu pomocy. I że to wypływa z ich głębokiego jestestwa, ta bezwarunkowa pomoc. Bez namawiania, bez namysłu, taka oczywista.

czwartek, 21 czerwca 2012

Morze

W przeddzień naszego wyjazdu morze było tak spokojne, niby ogromne jezioro, wody i niebo zlewały się, miałam wrażenie, że to jakiś zjawiskowy obraz ze snu... Nie wiem czy moje zdjęcie to oddaje, ten klimat wyciszenia, nierealności...


The Wildwood

Wróciłam kilka dni temu. Byłam tam gdzie chciałam być. Z mężem. W drodze powrotnej udało się coś jeszcze - poznać osobiście kogoś kogo znało się tylko z Internetu. Teraz uczę się "obsługi" otrzymanego prezentu. Pierwsza karta jaką z niego wyciągnęłam z myślą o własnym małżeństwie to była ta:


sobota, 2 czerwca 2012

W Dzień Dziecka

Skończyłam TEN list. W Dzień Dziecka. A o dziecku w nim przede wszystkim mowa. O mnie. Jutro list trafi do adresata. Zamykam pewien rozdział. I wyjeżdżam nad morze. Wielka Droga przede mną. A potem  już będę oglądać wielką wodę.





poniedziałek, 21 maja 2012

Rybitwy

Dobrze by było umieścić TEN sen... z drugiej strony dla kogoś kto sny rozumie, byłabym jak naga. Wszystko staje się widoczne, tylko że musiałby ta osoba jeszcze dobrze znać mnie, moją sytuację życiową, inaczej niewiele zrozumie. Bez zadania odpowiednich pytań, ma się do dyspozycji jedynie zapis pewnego szyfru. Ale sen potrafi przemówić też na innym poziomie, takim dostosowany do tego komu go się opisuje. I nagle całkiem nowe pokłady przemawiają dotykając uwrażliwionych miejsc słuchacza. Sama wielokrotnie doświadczyłam tego,  gdy ktoś mi opowiadał swój sen. Więc... może następnym razem, bo sen długi, nawet bardzo i jeszcze nie mój tylko córki, więc o zgodę wypada spytać.
Wczoraj pojechałam z mężem za miasto. Ognisko, mały czajniczek z gotującą się wodą na cappuccino i herbatę,  rozłożone wędki, delikatna i soczysta zieleń, leniwe rozmowy i głosy ptaków. Do tego co jakiś czas któryś skrzydlaty się pokazywał. Trzciniak wydawał z siebie niesamowicie silne dźwięki jak na takiego małego ptaszka. I co rusz oblatywał  swój teren. Widziałam też pierwszy raz bączka. Ślicznie ubarwiony ptak w moich ulubionych zdecydowanych, ciepłych brązach. I na koniec obserwowałam ptaka, którego wpierw pomyliłam z mewą. Ale był delikatniejszy, wysmukły o innym locie i przepięknie rozwidlonym ogonie. Potem dołączyły do niego jeszcze trzy identyczne. Takie jasne, doskonałe. Jak niektóre sny. W domu sprawdziłam w atlasie. To były rybitwy.


sobota, 19 maja 2012

Ukłony, gratulacje i udręka

 Zaskoczył mnie nowy interfejs, dawno nie byłam na swoim blogu, bo... nie muszę się tłumaczyć, ale... to co muszę napisać, to list, (chyba bardziej pisze on mnie;) Jezu, to trudne jak diabli, a przyrzekłam sobie, że póki tego nie zrobię, "nie oddam gotowca do rąk własnych", to na blogach pisać nie będę. No i wychodzi, żem niesłowna. Ach :(  
Sny zapisuję teraz w zeszycie cienkopisem. A tutaj składam im, tym co tworzą sny, głęboki ukłon. Udało się, warto było od ponad dziesięciu lat prowadzić zapiski. Zagadka rozwikłana. Gdyby nie sny i to że były zinwentaryzowane, to nie wiem jak trafiłabym na rozwiązanie. Więc sobie też pogratulować mogę wytrwałości i sumienności, tego że choć niewiele rozumiałam   wtedy z tego co oznaczają sny, to jednak zapisywałam, wierząc, że warto. Bo warto! Odmieniam coś, puściłam na właściwe tory. Uff... już dobrze. Za dwa tygodnie wyjeżdżam na trzytygodniowe wakacje, nad morze. Już w styczniu czułam, że muszę, że muszę nad morze. Że to balsam, lek dla mojej duszy, ciała i umysłu. Jak to zrobić, gdy nie ma się pieniędzy i urlopu? Od czego jest się wszak "wiedźmą"?;) Znalazły się pieniądze, znalazł się urlop, ba i coś jeszcze, ale o tym szaa...


PS. Od jakiegoś czasu ktoś z uporem czyta u mnie to:
No to muszę powiedzieć, że pozytywna udręka w wydaniu li tylko udręki jest mi obecnie dobrze znana. Wierzę przy tym, że jak w końcu "urodzę" ten list i będzie on miał dla mnie satysfakcjonujący wygląd, to moja udręka się skończy choć nie mogę zagwarantować to temu, do kogo list adresuję... może jego udręka się właśnie zacznie?... oby miała jak najbardziej pozytywny wydźwięk...  w pozytywnym znaczeniu.

sobota, 12 maja 2012

Demon i miłość

Nie zdając sobie sprawy z tego, że nie mamy cienia, ogłaszamy, iż ta część naszej osobowości po prostu nie istnieje. A wówczas część ta przechodzi do królestwa nieistnienia, które w ten sposób się powiększa, przybierając niesamowite rozmiary. Jeśli nie potrafimy przyznać, że posiadamy takie cechy, wówczas po prostu karmimy nimi diabła. Ujmując sprawę w kategoriach medycznych stwierdzamy, że każda właściwość psychiczna posiada pewną wartość energetyczną, jeśli zaś uznajemy, iż wartość taka nie występuje, to zamiast niej pojawia się diabeł. Jeśli przepływającą obok naszego domu rzekę uznajemy za nieistniejącą, wówczas woda zaczyna przeciekać, zalewa nasz ogród, a kamienie i piasek pod naszym domem zaczynają się przemieszczać, podmywając mury. (…).
Jeśli pragniemy pozbyć się nieodpowiadających nam cech w ten sposób, że po prostu im zaprzeczymy, wówczas znika nasza świadomość tego, kim właściwie jesteśmy; własnymi ustami stwierdzamy, że nasze istnienie zanika, a diabły, które karmimy własną krwią, coraz bardziej obrastają w sadło.
Objaśnia Jung – Analiza marzeń sennych, seminaria 1928-1930
To tyle Jung, a w "Tybetańskiej księdze życia i umierania"   Sogial Rinpocze przytacza słowa Szantidewy i pisze dalej:
Skoro wszelkie zło,
Lęki i cierpienia tego świata
Wyrastają z lgnięcia do własnego ja,
Na cóż mi ów wielki demon?
 "Wtedy zrodzi się w nas postanowienie, by demona tego, naszego największego wroga, zniszczy. Wraz z jego śmiercią znikną wszystkie przyczyny cierpienia i rozbłyśnie nasza prawdziwa natura- w całym przepychu swej przestrzeni i dynamicznej szczodrości. Nie ma większego sojusznika w walce ze śmiertelnym wrogiem lgnięcia do własnego ja niż praktyka współczucia".
 Tia..... No właśnie: na cóż ten wielki demon? t A tak w ogóle to demon źle się kojarzy, a anioł? Może ten demon to ten sam anioł tylko wściekły? W szale? Bez rozeznania? Działający na oślep? 
To może  współczucie dla tego diabła, od tego zacząć. Jeśli już tak ćwiczyć się w tej miłości;). A konkretnie to :
Poznać i zrozumie, a nie walczyć i niszczyć. Wtedy może całkiem ciekawej odpowiedzi się człowiek doczeka, na to pytanie: Na cóż mi ten wielki demon?:)
Przypomnę sen Kamila:
Sen o pięknym koniu

Byłem zwierzęciem. Byliśmy my, czyli zwierzęta na wolności. Było nas dużo różnych gatunków. Bardzo długo tak żyliśmy. Nagle przyjechali ludzie i zaczęli nas dawać do klatek. Były one ułożone jedna na drugiej.  I ja byłem w klatce z moją rodziną. Nie byliśmy wtedy jednym gatunkiem. Byliśmy różni. Mieliśmy najmłodszego braciszka i to był chyba miś. I mama spytała się tych ludzi, czy może zejść po tych klatkach, bo musi się napić. I pozwolono jej. Naprawdę ona chciała uciec. Ale nie sama. Wzięła nas i zaczęliśmy schodzić. Klatki były na świeżym powietrzu. Ale coś się działo, nie wiem co i musieliśmy wrócić. Weszliśmy z powrotem do klatek. Mama chciała  pójść z innej strony, ale było zbyt stromo. Tu pojawił mi się obraz, że jesteśmy żółwiami i stoimy jeden na drugim. Mama powiedziała, że to jest zbyt ryzykowne i mały nie chciał iść. Wszystkich nie mogła wziąć i poszliśmy w trójkę, jak te żółwiki piętrowo na mamie, a najmłodszy został. To była prawdziwa ucieczka. Większość zwierząt uciekła, część została.

Uciekliśmy na działki, ale były dzikie, opuszczone przez ludzi. Opuścili ten teren, wygnani przez tych, co wcześniej nas złapali. Byliśmy tam kilka lat. Papugi powiedziały mi o skarbie, który jest w takim starym zameczku, zarośniętym jak w dżungli. Przyszedł do mnie pewien mężczyzna i chciał żebym mu pomógł zdobyć ten skarb. Ja się zgodziłem i znaleźliśmy ten skarb. Nagle zrozumiałem, że coś jest bardzo niebezpiecznego w tym domu i uciekłem zostawiając tego człowieka. Ten mężczyzna już stamtąd nie wyszedł. To chyba była pułapka.

Przeżyliśmy parę lat na tych działkach i postanowiliśmy wrócić. Coraz mniej przypominaliśmy zwierzęta, a coraz bardziej ludzi. Wróciliśmy do tych klatek, ale nie byliśmy w klatkach. Nie miałem żadnego uczucia, po prostu znudziło się nam i postanowiliśmy wrócić. Inne zwierzęta też wracały. Te zwierzęta, co nie uciekły i były w klatkach, zostały sprzedane. I zostało tylko jedno zwierzę. Nikt go nie chciał kupić. To był właśnie nasz brat. Był to piękny czarny koń z piękną grzywą. Był dziki. Był naszym bratem, ale o tym nie wiedział.  Ludzie go zwali Błyskawicą. Był piękny, ale nie dał się oswoić. Tylko ja pamiętałem i wiedziałem, że to nasz brat. Miałem wyrzuty sumienia, że go zostawiliśmy.
I cudowny sen, którym na komentarzu podzieliła się ze wszystkimi Kundzia:
kiedy przeczytalam Twój wpis, nie wiedziec czemu przypomniał mi się jeden sen: jestem w swoim mieszkaniu i szukam czegoś czym będę mogła się bronic przed BESTIĄ. Czekałąm na tę niby bestię wiedziałam ze się zbliza kiedy się pojawiła, najpierw gonił(a) mnie po domu.Chowałam się w róznych miejscach dziwnych, az postanowiłam uciec na balkon, na przeciwko stoi blok tez z balkonami, wtedy ku mojemu zdumieniu zauwazyłam ze neimal na kazdym balkonie siedzi oswojone stworzenie-smok, włochacz czy wilkołak, ludzie stawiali im miski z woda i jedzeniem, ktos swojego potwora czesał, a kto inny uczył go podawac łapę....byłam zszkokowana i zaskoczona, obudziłąm sie w momencie gdy otwierały się drzwi balkonu. Wstyd się przyznac ale oglądając trenera smoków miałam w niektórych momentach łzy w oczach.
Pozdrawiam Cię Mirabelko...przesyłam całuski i światełko.

~Kundzia (kolowa pucharow), 2010-06-14 07:46
Ostatnio wyjechałam za miasto z mężem i najmłodszym synem. Pogoda dopisała i atmosfera też. Miałam ze sobą książkę Hanny Krall. Zapytałam czy mogę im przeczytać "Dybuka", a potem spytałam syna co myśli o naszym dawnym spotkaniu z dybukiem. Trzeba przyznać, że od kilku lat syn odciął się od pewnych spraw i odnosiłam wrażenie, że nie chce o tym rozmawiać, bo ani nie podejmował sam rozmów, a ewentualne ignorował. Tym razem jednak odrzekł, że praktycznie nic nie pamięta i żebym przypomniała mu, co wtedy się wydarzyło... Słuchał z zainteresowaniem, czasem coś, jakiś urywek sobie przypominał, czasem było to jedynie uczucie, a gdy w pewnym momencie przerwałam opowieść, bo akurat trzeba było zająć się zdejmowaniem upieczonych kiełbasek z ogniska, ze zniecierpliwieniem oczekiwał na ciąg dalszy historii. Gdy skończyłam i powiedziałam, że chciałabym to opublikować na blogu, ale się waham, bo sprawa jest i delikatna, i dotyczy wielu osób. Odrzekł, że najlepiej byłoby, abym napisała o tym książkę, a on chętnie ją zilustruje. Dawno o tym myślałam, a Canada w piękny sposób zainspirowała mnie do tego, dowodząc niezbicie, że pomysł mama pisze a dziecko ilustruje potrafi się wspaniale sprawdzić. Ale dla mnie w tym wszystkim najważniejsze było, że syn się otwarł, że reakcja męża już nie była taka jak dawniej. Była ciekawość. Pojawiło się zrozumienie, ufność, aprobata. Strach i niechęć gdzieś znikły. Fajnie…Po prostu fajnie. Rozmawiałam potem o dziecku wewnętrznym, które zamieszkuje splot słoneczny, a potem o mieszkańcu czakry korzenia, którego najczęściej widzi się pod postacią zwierzęcia: psa, konia, ptaka, węża, jaszczurki itd. 
I spytałam Kamila czy pamięta jak z tymi istotami rozmawiał, jak je malował? Pamiętał niektóre wydarzenia, choć upłynęło sporo czasu. Szczególnie jeden z tych demonów utkwił w jego i mojej pamięci, miał na imię Pik. Polubiłam go choć z początku było bardzo trudno, bardzo. Jest taka scena w Avatarze, gdy Jake Sully ma na Pandorze jako avatar dosiąść ni to ptaka ni smoka. Pyta jak pozna, który to jego. Dostaje odpowiedź, że to ten, który zechce go zabić. Tak właśnie jest z demonami, że początki znajomości są bardzo trudne. Mojego demona  Kamil kiedyś narysował. Przypominał ptaka, choć skrzydła nie pozwalały wznieś mu się w powietrze, to jednak nawet spadając z największej wysokość nigdy nie doznawał uszczerbku, a umiał sobie poradzić. Wtedy okazywało się, że potrafi posłużyć się skrzydłami. Czasem wyobrażam go sobie pod postacią konia. Albo psa.
Jest nieufny, bardzo łatwo go zranić, ale kiedy w końcu uwierzy i zaufa jest najradośniejszą istotą na świecie.  
Kiedy współgra czakra korzenia i splotu słonecznego to wspaniale zaczyna funkcjonować czakra sakralna i wtedy człowiek staje się pełen twórczych możliwości. A pomarańczowy to wszak kolor przyjaźni.
W starym czasopiśmie National Geographic przeczytałam krótki artykuł, który chyba najlepiej oddaje idee tego jak czuję to wszystko. Otóż jest dziki koń mongolski zwany takhi, który praktycznie wyginął w 1969 roku. To inaczej koń Przewalskiego, jedyny dziko żyjący koń. Władze Mongolii objęły ochroną takhi. We współpracy z ogrodami zoologicznymi na świecie udało się odbudować populację tych zwierząt. W 1992 wypuszczono około 200 osobników na wolność. Jeden z członków Międzynarodowej Grupy Miłośników Koni Przewalskiego mówi: To zdumiewające, jak szybko się adoptują. Pierwsza zima była surowa, mimo to poprawił się wygląd zwierząt. To prawdziwe święto, kiedy wypuszczamy je na wolność. Każdy chce być tym, który otwiera im bramę.
Charles C. Finn - Nie pozwól abym cię zwiódł

Nie pozwól abym cię zwiódł
Niech nie zwiedzie cię moja twarz.
Noszę bowiem tysiąc masek - masek, których boję się zdjąć,
a żadna z nich nie jest mną.

Udawanie jest sztuką, która stała się moją drugą naturą.
Ale ty nie daj się oszukać.
Zaklinam cię na Boga, nie pozwól się oszukać.


Sprawiam wrażenie, że jestem pewny siebie,
Że jestem radosny i nie mam problemów,
Ani na zewnątrz, ani w środku mnie,
Że pewnoć siebie jest moim imieniem, a opanowanie moją zabawą,
Że wody są spokojne, a ja panuję nad wszystkim
I że nikogo nie potrzebuję.

Ale nie wierz mi, proszę.
Z wierzchu moja dusza wydaje się gładka,
ale ta powierzchnia jest moją maską,
która wciąż się zmienia i bezustannie skrywa wnętrze.

W środku jednak nie ma ukojenia.
W środku ukrywa się mój umysł - zagubiony, zalękły, samotny.
Ale ja to ukrywam.
Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział.
Przeraża mnie myśl, że moja bezsiła i strach zostaną odkryte.

To dlatego szaleńczo tworzę swoje maski by się za nimi skryć;
Nonszalancka, wymyślna fasada,
Która pomaga mi udawać - chroni mnie przed spojrzeniem,
które Wie.

Ale takie spojrzenie jest moim wybawieniem.
Moim jedynym wybawieniem. I gdzieś, głęboko, ja to wiem.
Jest tak, jeśli podąża za tym akceptacja, jeśli podąża za tym miłość.

To jest jedyna rzecz, która upewni mnie w tym,
w czym ja upewniam siebie -
Że jestem czegoś wart.

Ale ja tobie tego nie mówię. Nie śmiem. Obawiam się tego.
Obawiam się, że z twoim spojrzeniem nie przyjdzie akceptacja i miłość.
Boję się, że będziesz mi miała za złe, że będziesz się ze mnie śmiać,
I że zobaczysz moje wnętrze i mnie odrzucisz.
Tak więc gram moją grę - w desperacji.
Z maską pewności siebie na zewnątrz i drżącym dziecięciem wewnątrz.

I tak zaczyna się parada masek, a moje życie staje się linią frontu.
Mówię do ciebie o niczym, słodkim tonem płytkiej pogawędki.
Mówię wszystko, ale to wszystko jest niczym,
Gdyż nie mówię nic, co byłoby wszystkim,
Nie mówię o tym, jak coś wewnątrz mnie roni łzy;
Więc kiedy zaczynam moją grę, nie daj się oszukać moim słowom.
Posłuchaj uważnie i spróbuj usłyszeć to, czego nie mówię.
Co chciałbym być w mocy powiedzieć,
Co muszę powiedzieć, aby przetrwać, ale powiedzieć nie mogę.
Nie chcę się ukrywać, naprawdę!
Nie chcę tej gry zewnętrznych złudzeń, którą gram - gry pozowania.

Chciałbym raczej być szczery i spontaniczny - być sobą,
Ale musisz mi pomóc. Musisz wyciągnąć do mnie rękę,
Nawet jeśli zdaje ci się, że to jest ostatnia rzecz jaką chcę.
Tylko ty możesz zerwać z moich oczu
tą zabójczą kurtynę duszącej śmierci.
Tylko ty możesz przywołać mnie do życia.

Za każdym razem kiedy próbujesz zrozumieć,
i dlatego że naprawdę tak chcesz,
Mojemu sercu rosną skrzydła - bardzo małe skrzydła,
kruche, ale jednak skrzydła.
Z twoją czułością i współczuciem i twoją mocą zrozumienia
Możesz tchnąć we mnie życie.
Chcę żebyś to wiedziała.
Chcę żebyś wiedziała jak jesteś dla mnie ważna,
Jak możesz, jeśli zechcesz, być stwórcą osoby, którą jestem.


Błagam cię - chciej to zrobić. Tylko ty możesz zburzyć ten mur
Za którym ja drżę; tylko ty możesz zdjąć moją maskę.
Tylko ty możesz uwolnić mnie od mrocznego świata paniki i niepewności,
Od mojej samotnej osoby.
Nie omiń mnie obojętnie.
Proszę... nie omijaj mnie obojętnie.

To nie będzie dla ciebie łatwe;
Długie skazanie na bezwartościowość tworzy grube mury.
Czym bardziej się do mnie przybliżysz,
tym mocniej będę walczyć w zaślepieniu.

Gdyż walczę przeciwko tej samej rzeczy, za którą tęsknię.
Ale mówią, że miłość jest silniejsza nisz mury,
a w tym moja cała nadzieja.
Spróbuj, proszę, zburzyć te mury stanowczymi dłońmi,
Ale muszą być one łagodne,
bo dziecko w środku jest bardzo wrażliwe.