Leczenie się ze współuzależnienia bardzo przypomina proces dojrzewania. 

niedziela, 26 grudnia 2010

Twórczość a dzieciństwo

Skończyłam książkę "Bunt ciała"  Alice Miller. I tu zostawiam ciekawy fragment. Tak sobie myślę, że nie tylko wielcy pisarze, ale także autorzy blogów, próbują uporać się z pewnymi własnymi problemami, ale przenoszą je nieświadomie na zupełnie inną kanwę. 
 "Jak widać wyraźnie, ludzie ci za przywiązanie do swoich rodziców zapłacili ciężką chorobą, przedwczesną śmiercią lub samobójstwem. Ubarwiana przez nich historia własnego dzieciństwie stanowiła skrajne przeciwieństwo prawdy zapamiętanej przez ich ciało. Prawdę tę odważyli się przedstawić w swoich dziełach, ale nie mieli odwagi jej sobie uświadomić. Dlatego ich ciało czuło, że nie jest ani rozumiane, ani szanowane. Z ciałem nie można sobie bowiem poradzić za pomocą norm etycznych. Jego funkcje, takie jak oddychanie, krążenie krwi czy trawienie reagują na to, co przeżywamy, nie zaś na nakazy moralne. Ciało trzyma się faktów. 
Od czasu, kiedy zajmuję się wpływem dzieciństwa na późniejsze życie człowieka czytuję często dzienniki i listy pisarzy, którymi się szczególnie interesuję. Wielokrotnie znajdowałam w ich wypowiedziach klucz do zrozumienia ich utworów, ich poszukiwań, ich cierpienia, tkwiącego swymi korzeniami w dzieciństwie, którego tragizmu nie potrafili ani odczuć, ani sobie uświadomić. Nutę tego tragizmu udało mi się natomiast odnaleźć w ich dziełach, na przykład u Dostojewskiego, Nietzschego, Rimbauda. Sądziłam, że udało się to także innym czytelnikom. Kiedy zaczęłam jednak czytać biografie pisarzy stwierdziłam, że zawierają one bardzo wiele szczegółów na temat ich życia, ale nie ma w nich słowa o tym, jak radzili sobie z traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa i jakie piętno wycisnęły one na ich życiu. Także podczas rozmów z badaczami literatury stwierdziłam, że są oni w najlepszym wypadku jedynie w bardzo niewielkim stopniu zainteresowani tym problemem. Większość z nich reagowała na moje pytania zażenowaniem, jakby dotyczyły one czegoś nieprzyzwoitego czy wręcz obscenicznego, i unikała dalszej rozmowy.
Jednak nie wszyscy. Niektórzy z nich wykazywali zainteresowanie tym aspektem życia pisarzy i dostarczyli mi niezwykle cennego materiału biograficznego. Był on im wprawdzie znany od dawna, lecz dotychczas uważali go za mało ważny.
Te właśnie powiązania, które większość biografów przeoczyła lub uznała za nieistotne, stanowią główny temat pierwszej części tej książki. Siłą rzeczy ograniczyłam się tylko do tego właśnie aspektu życia pisarzy, o których tam mowa, pomijając inne, równie ważne. Zdaję sobie sprawę, że w związku z tym mogę się spotkać z zarzutem jednostronności lub nawet tendencyjności. Wezmę jednak na siebie to ryzyko, ponieważ nie chcę obarczać czytelnika zbyt wielką liczbą szczegółów, by nie odciągać go od głównego tematu książki, a mianowicie problemu: ciało i moralność.
Żaden z pisarzy, o których mówię, być może z wyjątkiem Kafki, nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był w dzieciństwie krzywdzony przez rodziców i „nie miał im niczego za złe”, przynajmniej świadomie. Wszyscy oni idealizowali swych rodziców, nie mogli więc skonfrontować ich ze swoją prawdą, ponieważ wyparli ją ze świadomości i nie udało im się jej poznać nawet jako ludziom dorosłym.
Ta nieświadomość stanowi właśnie tragiczny rys ich najczęściej krótkiego życia. Moralność stanęła na przeszkodzie poznaniu rzeczywistości, uniemożliwiła tym zdolnym ponad miarę ludziom poznanie prawdy ich ciała. Mimo że byli orędownikami wolności (Schiller), próbowali przełamywać tabu obyczajowe (Rimbaud i Mishima) lub kanony literackie i estetyczne (Joyce), obowiązujące w ich czasach, nie umieli dostrzec, jakie więzy narzucili im ich rodzice. Także Marcel Proust, który potrafił na wskroś przejrzeć burżuazję, nie umiał dostrzec, jak bardzo cierpiał z powodu swej matki, tak silnie związanej ze swoją klasą. Skoncentrowałam się na tym właśnie aspekcie ich biografii, bo o ile mi wiadomo, nikt jeszcze nic na ten temat nie opublikował." 

Gwiazdkowo

Miło. 
Bez pośpiechu. 
I ze śmiechem od czasu do czasu.
Święta trwają.
Nie szkoda czasu na 
wpatrywanie się w kolorowe lampki 
na żywej choince. 
Na rozmowy o niczym.
Na zapatrzenie w wirtualny świat na ekranie, 
gdzie  George Clooney gapi się na kozy.
Myśli swobodnie przepływają.
Słowa łagodne.  
Ciepło i spokój - sycący pokarm dla mojej duszy.

niedziela, 19 grudnia 2010

Pa:)

Do wigilii nie mam dostępu do kompa, a dzisiaj szkoła, więc na przerwie piszę.  Pozdrawiam Elu, Awicco i Jago, napisze więcej. Teraz pa:))))

czwartek, 16 grudnia 2010

Pytanie retoryczne

Zmieniłam wystrój bloga i trochę szablon. Teraz bardziej mi się podoba, a karteczka z napisem: Jedna radość rozprasza sto trosk, lepiej się prezentuje.:) 
Idą Święta, na dobranoc puszczam to:
http://milcia197.wrzuta.pl/film/2RgjVt0wdI7/wham_-_last_christmas, bo kojarzy mi się z beztroską, a czyż nie takie mają być Święta?

środa, 15 grudnia 2010

Pomarańczowe piórka i stare banknoty

Tu zostawiam dwa sny sprzed paru dni, które zapamiętałam. Ciekawe było w nich to, że zostały w nie wplecione motywy zaistniałe w dzień na jawie, a w snach wykorzystane już w innym kontekście. Otóż w dzień zajrzałam do okrągłego, metalowego pudełka po ciasteczkach, do którego kiedyś nazbierałam kaczych piórek z myślą by je wykorzysta do wyrobu ozdób choinkowych. Teraz zastanawiałam się, czy nie nadawałyby się do wyrobu kolczyków. A w śnie jestem z mężem. I zbieram piórka. Są na ziemi, takie czyściutkie, jedno w jedno pomarańczowe i chyba  to kogucie. Zbieram je, podobają mi się i w tym śnie wiem, że do czegoś będą potrzebne. Mąż jest ze mną, ale mi nie pomaga. Zapamiętałam wyraźnie te piórka, ładne, delikatne, nieduże, błyszczące, wszystkie takie same. 
W tym dniu też najstarszy syn pokazał mi stare banknoty wycofane z obiegu, miał ich sporo. I powiedział, że jeden z banków podjął akcję do końca roku wymiany tych pieniędzy, a tą drogą uzyskane środki będą przekazywane na pomoc chorym dzieciom. Pożyteczna akcja i w pełni ją popieram. Syn pokazał mi te bezwartościowe już banknoty i potem zabrał, by dostarczyć do tego banku. W śnie jest nagle taka sytuacja, że uświadamiam sobie, że ktoś mnie oszukał wykorzystując moją nieuwagę i wydał mi resztę tymi starymi banknotami, wycofanymi już z obiegu. Szukam portfela by to sprawdzić. Nie mogę go znaleźć, ale oczami wyobraźni widzę ten pęk banknotów, szczególnie te stare dziesięć tysięcy w zielono-różowych barwach. Jest mi przykro, czuję spore rozżalenie, tym bardziej, że oszust działał z pełną premedytacją


wtorek, 14 grudnia 2010

Dwa razy "Fortepian"

Skończyłam "Malowanego ptaka". I już nie chcę wracać do tej książki. Nigdy. Ale był tam jeden moment - utrata głosu u dziecka na skutek traumatycznych przeżyć i stanie się niemową. Przypomniał mi się znów przez to film "Fortepian". Ten cały zapis-recenzja był u mnie gdzie indziej, ale go stamtąd zabrałam z pewnych względów. A ponieważ uważam, że ta recenzja jest dobra, to zostawiam ją tu.
Historia miłosna. Wydawałoby się banalna. Połowa dziewiętnastego wieku. Trójkąt. Kobieta i dwóch mężczyzn. Ona ma na imię Ada, nie mówi od szóstego roku życia. Ma nieślubną 9-letnią córkę Florę. Mieszka wraz z ojcem w Anglii. I przez niego któregoś dnia zostaje wydana za mąż za farmera w Nowej Zelandii. Wraz z córką i domowymi sprzętami wyrusza przez ocean na śmierdzącej łajbie w podróż do męża, którego nie widziała nigdy na oczy. Wśród kufrów znajduje się też ogromna skrzynia, a w niej fortepian. Bo choć Ada nie mówi, to potrafi na tym instrumencie przepięknie grac. Za jego sprawą nie czuje się istotą milczącą. To właśnie muzyka jest tym, co pozwala światu usłyszeć emocje, uczucia Ady. Całe bogactwo jej wewnętrznego świata. Łącznikiem z ludźmi mówiących jest córka Ady, która bezbłędnie odczytuje język migowy matki i przekazuje dorosłym jej sugestie. Niemowa ma też do dyspozycji karteczki i ołówek. Jest jeszcze coś, co słyszy jedynie Ada i bardzo nieliczni ludzie, to jej głos wewnętrzny. 
Mąż Ady, Alisdair Steward, już na początku daje się poznać, jako ktoś, kto kompletnie nie tylko jej nie rozumie, ale i się nie stara. Zmęczenie Ady po długiej podróży tłumaczy sobie udawaniem. Dokonał transakcji, kupił sobie żonę. Jego pierwsze słowa skierowane do niej, która noc spędziła z dzieckiem na plaży, oddają w pełni jego racjonalistyczne podejście do życia: „Proszę się obudzić, przyjechaliśmy po rzeczy.” I Ada się budzi, by trafić do koszmaru, gdzie traktowana jest niemal jak jeden z przywiezionych sprzętów. To, co się w koło niej dzieje, przeraża ją. Oto przypłynęła z jednej wyspy, gdzie rządził jej ojciec, na drugą, gdzie władcą okazuje się przyszły mąż. Przed wyruszeniem z plaży do domu Alisdair wypowiada do Ady zdanie, które stanie się symboliczno-proroczą zapowiedzią tego, co wydarzy się w życiu kobiety na nowozelandzkiej ziem: „Proszę się przygotować do ciężkiej podróży, krzaki mogą porwać pani ubranie, bagna miejscami są bardzo głębokie”. 



Oto zaczyna się opowieść o kobiecie chcącej zachować godność, entuzjazm, radość życia i możliwość samostanowienia, a także pragnącej zaznać miłości i partnerstwa w świecie rządzonym przez mężczyzn. To naprawdę ciężkie zadanie i zdaje się niewykonalne. Przyjdzie Adzie zmierzyć się z męską gruboskórnością, prymitywizmem, z racjonalnym podejściem do życia, a także z własną bezsilnością i niemocą. Z depresją, załamaniem. Przyjdzie jej lawirować między dwoma mężczyznami aż do niemal obłędu. Przejmująca jest scena, gdy Ada gra w lunatycznym stanie, która to gra jest wyrazem jej wierności samej sobie, swym uczuciom. I jak widać, że takie sprawy przerastają jej męża, jak on sam musi zmierzy się z nieznanym. Zapowiedzią tragedii są przygotowania do spektaklu wystawianego przez miejscową społeczność. Sztuką jest "Siwobrody", a gra cieni na ścianie w doskonały sposób przygotowuje widza do tego, co wydarzy się wkrótce naprawdę. 
To mężowi Ady przyjdzie w życiu odegrać rolę Siwobrodego. Czy jest on wyzuty z uczuć? Ależ skąd. Dba o pasierbicę, która szybko zaczynana do niego mówi tato. Widać jego starania by Ada zaaklimatyzowała się w nowych warunkach. By jego nowa rodzina miała zabezpieczony byt. Uważa jednak, że wystarczy dać żonie czas na oswojenie się z nowym dla niej środowiskiem. Jest cierpliwy, nie jest nachalny. I naiwny w swym myśleniu, że to wystarczy. Nie buduje żadnej relacji na poziomie serca. Ot, żona z czasem go pokocha i zacznie wypełniać małżeńskie powinności. Umyka mu to, co najważniejsze. Najważniejsze dla Ady. Fortepian. 
 Rodzina dla tego farmera to poświęcenie, więc Ada też musi się poświecić i fortepian staje się przedmiotem transakcji. Tu farmer staje się twardy, staje się tyranem, choć tego nie widzi. Rani. Głęboko. Gdy próbuje zrozumieć i rozwiać swoje obawy względem Ady, (bo wszak widok żony, która gra na stole, na wyrzeźbionych w nim klawiszach, to w jego mniemaniu może być objaw choroby umysłowej, a w żadnym razie nie z tęsknota do tego, co dla niej tak drogie i bez czego nie potrafi żyć,) to w swej naiwności zwraca się o wyjaśnienie do kogoś, kto budzi w nim szacunek i w jego oczach jest kwintesencją kobiecej mądrości, czyli do miejscowej bigotki - Ciotki Morag. I przyjdzie mu się zmierzyć ze słowami jak jad tarantuli, które ta kobieta z całą mocą sączyć mu będzie do uszu. Można mieć uznanie dla tego mężczyzny, który tak jak umie opiera się truciźnie i szuka na nią antidotum. Za to wydawałoby się prymitywniejszy sąsiad, bo analfabeta, który w cieniu popija kawę z pięknej filiżanki, zdobyte informacje świetnie będzie potrafił zrozumieć i wykorzystać.
 I z początku całkiem zgrabnie mu to idzie: zdobywa instrument, każe go nastroić. Dalej zaś to ja jako kobieta jedynie sobie westchnę z politowaniem. No i jeszcze może zrobię brrrr. 
 Tak, ale stanie się w końcu rzecz dziwna, bo choć w ostateczności dostanie ten sąsiad wszystko to, o co zabiegał - Ada odda mu dusze i ciało, to jednak jej głos wewnętrzny uda się usłyszeć tylko Siwobrodemu. Głos kobiecego serca. I mimo poniesionych strat, mimo całego bagna, w jakie ten mężczyzna zapadł się w swym życiu i które sam stworzył, to w końcu dzięki temu głosowi zrozumie, że nie można kogoś mieć na własność, jak ma się rzecz, że do serca Ady prowadzi inna droga, a on już nigdy tam nie trafi. Że zaprzepaścił swoją szansę. Ale dane mu było usłyszeć wewnętrzny głos kobiety i zrozumieć go. I odda Adzie to, co dla niej najcenniejsze. Wolność. Wolność samostanowienia o sobie. On zaś zapragnie jednego, zapomnieć o tym, co się wydarzyło jak zapomina się o koszmarnym śnie.
Myślę, że ten film w doskonały sposób pokazuje jak w spotkaniu dwóch światów: kobiecego i męskiego, dokonuje się transformacja obu. A gdy idzie ona we właściwym kierunku, to pozwala by zakwitła prawdziwa miłość, nawet na tak niesprzyjającym gruncie, jaki stanowi dla niej patriarchat i dewotyzm.

A potem, po kilku dniach obejrzałam ten film drugi raz. W dziwnych okolicznościach, mogę jedynie mniemać, że nikomu na świecie w takich ten film nie było danym obejrzeć. Mimo przejmującego fizycznego bólu, weszłam w obraz całą sobą. Odbierałam scenę za sceną o wiele żywiej, każda przemawiała do mnie. Barwy stały się wyraźniejsze. Fiolety, błękity, seledyny, sepia i kolor nowozelandzkiego błota. Muzyka działała tak, że sama stawałam się muzyką. Choć ból był dotkliwy, to jednocześnie gdzieś na niego robiłam blokadę. I zobaczyłam inną warstwę filmu, to tak jakby ktoś namalował obraz, ale pod nim był drugi. I ja ten drugi, dotąd mało widoczny, dokładnie dojrzałam. Teraz skupiona byłam na innym wątku tego filmu. Na relacji Ady i Flory. 
Gdzie z jednej strony są uczucia głębokiego przywiązania, ciepła, macierzyńskiej miłości, gotowości do poświęceń, dbałości o dziecko. Jak choćby ta początkowa piękna scena, gdzie Ada rozcina sznurówki butów na nogach śpiącej córki, by nie zakłócić jej snu. I ta scena na plaży, gdzie z halki i fiszbin tworzy mały namiocik i rozświetla go wewnątrz, by stworzyć dziecku poczucie bezpieczeństwa i miły nastrój. Ale jest też druga strona. Ada w wielu sytuacjach nie liczy się z uczuciami dziecka. Jego zadaniem jest grać zawsze drugie skrzypce. FIora jest tłem, jest tą do noszenia za matką z namaszczeniem brzegu sukni. 
 Niemal symboliczne jest też scena gdzie Flora idzie za matką w błoto. Córka podziwia matkę. Staje często w jej obronie. Ale jest tak jak i ona uparta i też ma swoje pragnienia. Ponieważ nikt jej poważnie nie traktuje, nikt jej niczego nie tłumaczy, zaczyna się buntować i po swojemu egzekwować coś, co uważa, że jej się należy. Chce mieć prawdziwą rodzinę. Skutki dziecięcych działań okażą się tragiczne. Flora przez krótki czas poddawana jest też działaniu Alisdair Stewarta. Widać jak szybko, mimo początkowej niechęci, akceptuje tego człowieka i zaczyna do niego mówi tato. Trzeba przyznać, że stwarza on warunki do tego by dziewczynka dobrze się czuła czyli  czuła się potrzebna, a jej pomoc się liczyła. Farmer zjednuje sobie jej akceptację, zaufanie. Jego światopogląd staje się i jej. Jego poglądy na choćby na sferę seksu także. Jakże wymowna jest scena z myciem drzew, które jakoby zbezcześciła Flora.
 I w końcu straszliwe, traumatyczne wydarzenie, które przyjdzie jej przeżyć w świecie dorosłych. Gdy u Ady pojawi się depresja i chęć odejścia z tego świata, to zdominuje to wszystko inne, przysłoni jej też całkowicie troskę i lęk o dziecko.
Czasem odnosi się wrażenie jakby w tym świecie dorosłych nie zauważono, że Flora jest prawdziwa,  jakby sami dorośli jeszcze do końca nie dorośli i potrzebowali na to czasu.  
http://www.youtube.com/watch?v=hdWLwRexMRA&feature=related 
 No cóż…. gdy film się skończył, ocean przestał szumieć, fortepian grać, a Maorysi tłumaczyć prostotę seksu, znikły też cudowne oczy Holly Hunter i niezłe pośladki Sam Neilla, to odezwała się nagle moja własna córka z sugestią co bym jednak pojechała na pogotowie. Przyjaciółka telefonicznie z całą mocą tłumaczyła, że jechać trzeba. No i w końcu pojechałam, bo ja wiedźmom ufam;)) (A ból dawał się we znaki). Chciałam sama, ale mąż miał obawy, że gdzieś po drodze to ja mogę zemdleć. Fajnie było, prawie pięć godzin na ławce w poczekalni. Trochę przysypiałam na mężowskim ramieniu, ale o dziwo to nie zostałam przez białe kitle strofowana, choć pewnie bym się nie obraziła. To myślę zadziałało to moje blond na głowie.  Bo zostałam potraktowana jako kobieta-dziecko, pochwalono mnie za dzielność, zrobiono prześwietlenie, zastrzyki, opatrunki, no i nie chciano zrobić jednego co było konieczne, ale po prostu w tym stanie powiedziano mi, że nie zniosę tego bólu, więc trzeba się pomęczyć. A to może wcale nie była taka prawda, bo na ból jestem dość odporna. Choć może jednak nie zawsze...?

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Wylewanie żalów

Ktoś na pewnym blogu kiedyś napisał:
Przed chwilą olśniło mnie dlaczego piszę bloga. Powód jest oczywisty - skoro nie można, lub trudno, lub nikt nie chce słuchać - to trzeba pisać to co się ma do powiedzenia, lub to co się czuje. Taka technika pisania, nazywa się wylewaniem żalów na papier.

niedziela, 12 grudnia 2010

Chciałabym

Mówi się czasem, że smutek przeszywa serce. Moje serce... chciałabym je odwiesić, by nie czuć tego bólu.

piątek, 10 grudnia 2010

Domu budowa i uwolnienie ćmy

Zdania, które znalazłam, traktując pewien blog jak księgę przemian:
z poradnika budowlanego: Dom należy budować z godnością
jest ćma i myślę, że jej uwolnienie wymaga zgaszenia światła
Robię miejsce w swojej pamięci, spore miejsce, żeby te zalecenia zmieściły się wytłuszczonym drukiem;))


PS.Autorką zdjęcia jest Ela Książek 
Zdjęcie pożyczone stąd:
http://www.birdwatching.pl/galeria/kategoria/459-bezkregowce/zdjecie/4492 

środa, 8 grudnia 2010

Niebieskie nogi

Zaraz zrobię plan, plan na dzisiejszy dzień, bo mimo że do pracy dopiero jutro, ten dzień szykuje się jako dzień  przepraw. Bez planu mogłabym popłynąć;)))
I na moment, na dobry początek dnia, to ja sobie te głuptaki odwiedziłam i poczułam się... ach! Chcę do głuptaków! Chcę zobaczy z bliska ich niebieskie nogi! Chcę promieni Słońca, ciepłego piasku, morskich fal i przyjaznych zwierzaków! CHCĘ NA GALAPAGOS!!! 
Teraz zaplanuję sobie taką wprawę w moim życiu, na jakieś jutro:) 
http://www.youtube.com/watch?v=flDL2ZQtK8I&translated=1 

wtorek, 7 grudnia 2010

Głuptak

Zmęczona. Jestem dzisiaj bardzo zmęczona, bo nie dość, że nowa praca, to do tego spadło na mnie multum innych spraw do załatwienia (czytaj: walka z ZUS-em pewnej Fundacji, której jestem Prezesem). Tak więc nastąpił w moim życiu etap zapoznawania się ze światem prawniczym. Całe to słownictwo jest dla mnie dziwne. Czuję się jakbym miała doczynienia z obcymi z innej planety i słuchała jak mówią do mnie w moim ojczystym języku li tylko ja tego jakoś nie kumam. No i wiadomo, że co robię? Ano patrzę, że to jednak nie kosmita, ale człowiek, więc wpadam w ... kompleksy i czuję się jak jakiś niedouczony głuptak.


sobota, 4 grudnia 2010

Dobranoc nad ranem

Wczoraj miałam wizytę u stomatolożki. Miała być to już ostatnia, tymczasem zostawiałam 80 złotych, a dostałam w zamian ból. Na wieczór całkiem się rozkołysał. Głowa aż do mdłości. Jest piąta rano, za cztery godziny zajęcia z informatyki. Zaraz się kładę jeszcze, a teraz małe delektowanie się tym, że ból przez noc zelżał. Jak to ona powiedziała? Że jak przestanie boleć, to można siódemkę już zaplombować. A jeśli nie? To co dalej? Nie wiem i boję się myśleć nad tym co.:(
Odkryłam piękne wiersze Agnieszki Petryji, stronka jest w ulubionych blogach obok. Tu zaś małe conieco, takie na osłodę:
Za mną będziesz szedł
za mną będziesz biegł
myląc ciągle krok
z tyłu tylko mrok

Ze mną będziesz biegł
ze mną będziesz szedł
aż po słońca kres
we mnie znajdziesz brzeg

 To ja tu jeszcze chyba powiem dobranoc:)... choć jest dziesięć po piątej. Ale za oknem mrok. Idę więc, a tu to, takie piękne:
Gdybym miała władzę nad słowami
gdyby słowa mnie słuchały
Może potrafiłabym powiedzieć Ci
jak bardzo
jak mocno
jak słodko

Ale słowa nieznośne
kryją się za zakrętem mego serca
I tylko słyszę śmiech dźwięczny - daleki

Nie słowami Ci powiem -
lecz pieszczotą
dotykiem rąk
zapachem
gestem
 

piątek, 3 grudnia 2010

Efekt uboczny

Ukradłam? Pożyczyłam? Hm sen.. Sny tak do końca nie mają właścicieli, a ten sen... mam potrzebę go tu mieć. Nie pytam właścicielki bloga czy mogę, zawsze można wykasować, na razie pożyczam... gdyby co. Pożyczam do niego też ilustrację... też bez pytania, choć z innego bloga... Ale  mnie naszło to pożyczanie:))
Śnił mi się ogrodowy generator tęcz. Dwa wbite w ziemie ruro-słupy, w różnych odległościach, z których w kierunku siebie po odkręceniu kurka zaczyna wzbijać się woda - strumienie spotykają się środku, krople rozpraszają mieniąc się kolorami, aż do powstania zjawiska tęczy.
Bywa, że pojawiają się problemy z działaniem generatora. Gdy rozstawimy rurosłupki za blisko strumienie mają zbyt mało przestrzeni, by wygiąć się w piękny tęczowy łuk...
Wbijałam je tej nocy w ziemię wielokrotnie...
Firma rozprowadzająca urządzenie ostrzega wszystkich pragnących doświadczać jak najczęściej tego wyjątkowego zjawiska, że mogą wystąpić nie do końca przewidzane skutki uboczne. Jednym z nich jest pojawienie miejsca Bardziej mrocznego, niż pozostałe części ogrodu, w które lepiej nie zapuszczać się po zmroku, bo może zaabsorbować nasz czas i uwagę doprowadzając do niewytłumaczalnych zniknięć.To Miejsce, z którego trudno się wraca jest skutkiem ubocznym procesu powstawania Piękna. Jako, że istnienie dobra wiąże się z istnieniem zła.


Storczyk

Pamiętam, bodaj w pierwszym dniu terapii, zaproponowała mi, gdy orzekłam, że zatraciłam radość życia, a chciałabym ją odzyskać, bym sobie sprawiła zeszyt i w nim zapisywała tylko to co sprawiło mi radość i zadowolenie w ciągu dnia. Takich chwil uzbierało mi się od tego czasu ponad siedemdziesiąt. No przynajmniej tyle dopilnowałam i zapisałam:) 
Pierwsze co tam wtedy umieściłam, to była chwila, gdy zakupiłam ten zeszyt. Piękny, w drobne różyczki, zamykany na gumkę, a każda kartka z miłą dla oka aplikacją. Nietuzinkowy, jedyny, więcej takich nie spotkałam. Dzisiaj zaś wpisałam w nim kwitnienie mojego storczyka. Otrzymałam go od koleżanki w lutym na urodziny. Od tego czasu obsypuje się kwieciem już trzeci raz. I to dziwi, że warunki w moim domu nie bardzo są odpowiednie dla storczyków. A ten - na przekór wszystkiemu, umie cieszyć się życiem. Uwieczniłam go na tle zimy za oknem.

Zastępstwo

Wróciłam z dłuższego chodzenia po mieście by załatwić kilka spraw. Nie jestem padnięta, a jedynie trochę zmęczona. Cieszy mnie powrót kondycji, bo warunki na dworze nie sprzyjają spacerom - ślisko, zaspy śniegu. Jutro i pojutrze szkoła, więc wolne wcale nie wolne, ale przez naukę zajęte.
Myślałam o tej mojej psycholog, co to imię ma jak moja piesa, a nazwisko pełne brzozowego zagajnika. 

Jak z nią jest? Ano tak. Jest taki mój sen sprzed kilku lat:
Obserwuję grupkę dzieciaczków 2-3 letnich. Patrzę na nie gdzieś z góry. Budynek jest oszklony i znany z jawy. Dostaję informację w śnie, że chodzi o żłobek. Na marginesie - w tym budynku wiele lat temu rzeczywiście mieścił się żłobek. Patrzę więc na te dzieci i moją uwagę zwraca mała dziewczynka, gdzieś z tyłu. To dziecko idzie jak automat, jest jak zombi, jak ktoś, z którego wyssano wszelką nadzieję. Dzieci idą po kilkoro w rzędzie. Na przedzie jest kilka dziewczynek, od których czuć zapał, są energiczne. Ja staram się tą małą nakierować w ich stronę. W myślach zachęcam ja do aktywności. W pewnym momencie mała przyspiesza i w końcu jest na przedzie razem z tymi żywszymi dziećmi. Teraz nagle staję się tą dziewczynką. Zaczynamy biec. Mijam oszklone ściany, ale nie wiem gdzie mam uciec. Jestem jak mały wróbelek, który wpadł do oszklonego budynku. W pewnym momencie kątem oka dostrzegam uchylone drzwi. Biegnę w tym kierunku i wiem, że zaraz będę wolna. Wypadam na podwórze na schody. Zatrzymuję się, czuję się zdezorientowana, bo nie wiem gdzie mam biec dalej. Bezradność, zagubienie. Spoglądam w dół. Mam na sobie jedynie rajtuzki. W tym momencie znów jestem w górze. Widzę to dziecko w koszulce bez rękawów i samych rajtuzach. Budzę się. Wiem, że ten sen to była prawda.To wydarzyło się naprawdę. Wybucham płaczem. 
No to ta moja psycholog jest jak z tego snu - zachęca, motywuje, nakierowuje, a kiedy udaje mi się wyplatać z pułapki, nie mam świadomości bezradności i osamotnienia. Nie umiem tego dokładnie wyrazi słowami, ale mimo że jej fizycznie nie ma, ja odczuwam że jest, że mam jej aprobatę i życzliwość. 
To chyba tak wychodzi, że zastępuje coś, co dawać ma mama...?

Bilans zysków

Wczoraj miałam terapię z moją psycholog. Żeby uprawiać profesję psycholog, myślę że trzeba mieć, oprócz oczywiście przygotowania, sympatię dla ludzi. Inaczej gie z tego wyjdzie. Widziałam w rejestracji TEGO psychiatrę i jeszcze mną lekko wstrząsnęło. Tiaa... nawet się zastanawiałam, czy do niego nie podejść i pewnej kwestii nie poruszyć, ale dałam spokój. Dobry jest w "terapii wstrząsowej", a ja potrzebuję ciepła a nie kubła zimnej wody, ba... wody? to nie bardzo była woda. Trudno, nie mam ochoty wchodzi do bagna, a inni pacjenci... w końcu każdy trafia na takiego lekarza, na jakiego sobie zasłużył;)))
Wydrapawszy się z tego psychicznego doła, mogłam spokojnie ocenić jego rozmiary i rozejrzeć się po okolicy. I zobaczyć... swoje sukcesy. A najważniejsze jest w tym, że:
  • zdrowe dzieci dobrze radzące sobie w świecie (czytaj szkoła, praca, rówieśnicy)
  • i spokój w domowych pieleszach
  • i to, że udało się: MAM PRACĘ! na czarno ale mam i od poniedziałku zaczynam :)
  • I to, że już nie odczuwam zmęczenia przy chodzeniu, że moje płuca wróciły do normy 
  • i że to co przeżyłam ostatnio jest dobrym przygotowaniem na przyszłość, by w podobnej sytuacji  lepiej sobie poradzić
  • do sukcesów zaliczyłam też tego bloga:)*
I to by było na tyle. Jeszcze coś, co właśnie pokazała mi w necie córa, a co mnie serdecznie ubawiło. To ja sobie tego rodzynka tu umieszczę:
Doktor zadaje dużo, długich i krępujących pytań dla zupełnie nie przygotowanego, nie w temacie kolegi. Męczony usiłuje zachować kamienną twarz.
Doktor: Niech mi Pan powie, jaki współczynnik korelacji wyszedł Panu przy porównaniu stężenia pyłu zawieszonego PM10 a prędkością wiatru?
Kolega: Pomidor.

czwartek, 2 grudnia 2010

Proces

Leczenie się ze współuzależnienia bardzo przypomina proces dojrzewania.
Tak więc dojrzewam. 

Rytuał

Przeczytałam TAM, racząc się herbatą z kubka z wielkim plastrem cytryny:


"Rytuały dają poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. Myślę, że taka jest ich rola i po to powstały. I dlatego istnieją, wszędzie na całym świecie. I w kosmosie. Obcy też mają swoje obce rytuały."
Na dworze śnieg, powiem więcej: dużo śniegu i czuć, że zbliża się RYTUAŁ, który lubię - Święta Bożego Narodzenia. Przypomniał mi się ten sen, a z nim to oczekiwanie na prezent -niespodziankę.:))
Mój sen z lipca 2003 
Jestem na działce. Przychodzi sąsiadka Bożena z wnuczką i mówią, żeby im pomóc złapać papugę. Wleciała im do domu a potem uciekła przez okno. Widzę przed sobą małego, szarego ptaszka. Mam przeświadczenie, że to ten poszukiwany ptak. Widzę, że zaczyna się trochę zmieniać, staje się kolorowy. Aż w końcu widzę go jako sporą papugę, jest lekko napuszona na głowie, bardzo kolorowa i siedzi na słupie wysokiego napięcia. Jest nieosiągalna.
Jestem u rodziców. Ojciec mówi, że do ich domu wpadła papuga. To jest ta sama papuga. Wydaje mi się, że teraz łatwo ją będzie złapać. Okazuje się jednak, że okno w dużym pokoju jest otwarte. Pamiętam, że je zamykałam. Papuga jest już na zewnątrz, siedzi na podwórkowej akacji. Mówię do ojca, po co otwierał okno. Jest na mnie zły i mówi, że będzie w swoim domu robił co uważa. Odpowiadam, że w takim razie może się pożegnać z papugą. Zastanawiam się jeszcze czy nie wezwać specjalistów na pomoc, może Gucwińskich z Zoo.
Wyglądam przez okno. Jestem zaskoczona. Oto widzę kilka papug, które nie są tak jaskrawo ubarwione, przeważa zielony i niebieski, są duże i gładkie. A drzewo to nie akacja tylko świerk. Ale to co najbardziej mnie zdumiewa, to ich symetryczne ułożenie, od góry do ziemi zdobią choinkę, są jak właściwie nieruchome, potężne ozdoby. Wygląda to tak:
Rysunek wykonał dla mnie najmłodszy syn, ale nie pamiętam czy te ptaki nie były czasem głowami w dół...? 
Atmosfera w tym śnie, dzięki iglakowi, była właśnie taka spokojna i świąteczna. Czułam się zaskoczona przez ten obrazek zza oknem, ale i taka zauroczona. To było piękne. To był wspaniały prezent, sam ten widok, bo ja już absolutnie nie potrzebowałam łapać tych papug. 
Okna z mieszkania moich rodziców często są bohaterami snów moich, męża i dzieci. Papużki też, przynajmniej w moich snach.
Tu jeszcze jeden sen, ale w nim papużka symbolizuje coś innego. Sen jest z końca marca 2008.
Mała, żółta papużka
Nie pamiętam całego snu, tylko ten fragment:
…miałam żółtą, małą papużkę, chciałam, aby była bezpieczna. Schowałam ją do dość sporej klatki, ale był tam jeszcze jakiś duży, drapieżny ptak. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że coś może się stać, a na drugi dzień, papużka miał jedno oko, takie bardziej ludzkie, niż ptasie, całe czerwone, pokaleczone, nabiegnięte krwią i jedno ze skrzydeł obwisłe, bez piór... taką galaretowatą masę. Ktoś mnie oskarżał, ja płakałam, trzęsłam się, krzyczałam... papużka była biedna, rozżalona, kuśtykała…przepełniało mnie ogromne poczucie winy...
  Tiaa...Tak to jest, gdy zapominamy, że oprócz delikatności, tkliwości, empatii, ciepła i zrozumienia, dysponujemy też potężną mocą gniewu, zniszczenia i drapieżności.
Niech te Święta mają w sobie jak najwięcej z tego pierwszego. :)


środa, 1 grudnia 2010

Lustro

No to herbatka z plasterkami świeżego imbiru i zerknięcie na TEN blog. A tam:
"Smak goryczy powiększa mi wizja pięknej pogody i tych wszystkich szczupłych, zgrabnych, długonogich dziewczyn które wciąż rzucają mi się w oczy. Powiększają moje i tak znaczne kompleksy i nie poprawiają ogólnego samopoczucia. Niby wiem, że stare baby bywają i grube i niezgrabne, ale najgorszy jest fakt, że moja psyche, jakby nie dopuszczała do świadomości tego faktu. Wg. mojej psyche/duszy? wciąż jestem młoda, piękna i tak bardzo wiele bym chciała jeszcze od życia. I tak sobie toczymy malutką wojenkę, kiedy moje mdłe ciało odmawia posłuszeństwa mojej psyche (Psyche?) i nie zgadza się na jej ekstrawaganckie zachcianki."
Tiaaa... lustro:) Moje głęboko skrywane uczucia wypisał ktoś, ot tak, lekko:)))
Pamiętam jak dawała mi do zrozumienia niewerbalnie i słowem, że jestem jakaś niewydarzona, felerna. Kiedyś oznajmiła z taką pewnością w głosie i takim nawet.... ciepłem: Ja jestem taka stuprocentowa kobieta, a ty to taki mieszaniec, taki kundel. Z tą oczywistością w głosie, jakby zapowiadała prognozę pogody. Zaprogramowała mnie. Nie umiałam się sobą cieszy. Czułam się ze swoim ciałem taka niedoskonała, niedoskonałe zdało się wszystko. Pozwoliłam jej zabrać sobie radość bycia młodym, a teraz... co pozwalam...? Wyprosiłam za drzwi ze swego serca i dosłownie ze swego domu. A teraz...? 
Lubię patrzeć na nią, mówię że ładnie wygląda i TAK SIĘ DZIEJE. Pięknieje z dania na dzień. To magiczna matematyk, bo czym więcej daję, tym więcej mam. Zawsze byłam miłośniczką nauk ścisłych:).
Po to są dzieci, po to są córki... dodawać, a nie odejmować. Niech idzie w świat z takim dobrym mniemaniem o sobie, a nie zamienia się w wygłodniałego żebraka uczuć, gotowego za jedno słowo-komplement poświęcić się dozgonnie i trwać przy drzwiach, które nigdy dla żebrzącego się nie otworzą.

O! Nie tego chcę, ani dla siebie, ani dla nikogo. Ale czy żebraczka może dać światu królową? Hm... może, ale póki jest żebraczką, nie pomoże w tym, a jedynie ściąga będzie do tej samej roli. Więc...? Pytanie retoryczne:)) Dobrze jest tak czasem porozmawia z lustrem:D
 PS.Znaczeniowo karta ta najbliższa jest Magowi z Major Arkanów. Funkcję czarodziejskiej pałeczki Maga pełni tu Denar symbolizujący lustro, w którym Królowa ogląda świat i siebie w świecie.
Pozycja prosta: Wiara w siebie i w swoje siły. Umiejętność generalizowania. Syntetyczny umysł. Fascynacja światem, jego pięknem i magicznością. Znajomość tajemnic świata. Optymizm. Umiejętność współżycia z ludźmi. Kobiecość, praktycyzm i wdzięk. Piękno seksu, piękno miłości. Swoboda. Zaufanie.


wtorek, 30 listopada 2010

Pozytywna udręka

William James (psycholog), który walczył z depresją przez wiele lat, zarzucił próby sformułowania trafnego opisu tej choroby dając do zrozumienia, że jest to prawie niemożliwe. Napisał: 
”Jest to pozytywna i aktywna udręka, rodzaj psychicznego nerwobólu, całkowicie obcy w normalnym życiu”.

Wyłapywanie

Czytam tego bloga, choć tam niby nic takiego się nie dzieje, to ja wyłapuję z tej pogaduchy zdania, które nagle uzmysławiają mi coś istotnego o samej sobie. To:
"Nie lubię tego uczucia, kiedy muszę być matką swojej mamy. Jakoś mi nie pasuje. Ileś tam lat tresury i uzależnienia sprawiło, że trudno mi się przekwalifikować. Wszystko to sprawia, że okropnie potrzebuje kogoś kto by się mną zajął i zaopiekował." 
"Nie lubię szyb w oknach wystawowych. Nie cierpię kiedy nagle pojawia mi sie moje odbicie. Nie podobam się sobie i nic na to nie poradzę. Lepiej się nie oglądać, lepiej utrzymywać złudne wyobrażenia, że jakoś się wygląda, co najmniej tak, jak się czuję." 
Napisałam tam trzy czy cztery komentarze, i to na początku, czyli jakieś 3 lata wstecz. Ale już tego robić nie będę, za tłoczno, za dużo tam oczu. Nie. Nagle uzmysłowiłam sobie, że chęć bycia w zaciszu jest we mnie przemożna. Do gromady mnie absolutnie nie ciągnie, a jeśli już, to małej gromadki. Kameralności mi trzeba.

Porobiło się

Dziwnie się porobiło z tymi porami roku. Poszłam spać - było lato, obudziłam się następnego dnia - jesień. A teraz - nagle zima z kilkudziesięciocentymetrową warstwą śniegu. 
A gdzie gra wstępna?... a może faktycznie w tym przypadku niepotrzebna, bo i po co? Cieszmy się zimą, która zaskoczyła nie tylko drogowców.:)

Świetlana bajka

Na tym, co poprzednim blogu przeczytałam to:
czasem ktoś zgasi moją radość, niedbale, jakby gasił lampę. A potem się dziwi, że jestem jakaś inna. Moja radość z trudem się zapala. Brakuje mi światła. Tego w środku.
I taka refleksja mnie naszła. Dlaczego właśnie tak się dzieje? Pozwalam? Tak, pozwalam na to, tak jakbym zależała moje światło od kogoś. Czy tak jest? Czy tylko tak jest? Hm... jak z tym blogiem, gdy piszę wiedząc, że ktoś tu zagląda, to nie o wszystkim piszę, chowam cześć smutku, złości, a gdybym wiedziała, że sama tu jestem... SMUTEK zalałby wszystko. I lęk, i poczucie winy, tego nie dałoby się czytać. Tyle tego we mnie. To ja tę poranioną siebie chowam, ale jednocześnie pragnę by ktoś właśnie tę część mnie ogrzał swoim światłem i rozpalił we mnie blask, którego już nic nie zdoła zagasić. 
Widać ciągle wierzę w bajki...


poniedziałek, 29 listopada 2010

Pytanie retoryczne

Przeczytałam na jednym z blogów: "Trzeba było widzieć karcący, pełen oburzenia wzrok mojej matki i jej zaciśnięte usta." 
Czy wszystkie matki tak mają? Ja też...?
Córka stwierdziła, że nie zna nikogo, kto gdy jest zły, tak mocno zaciska usta...

Skoro przyszedł na to czas

Obejrzałam zdjęcia, na których jestem ja we wczesnym dzieciństwie. Dotarło do mnie, że niektóre fotki mają ponad 50 lat... To takie ćwiczenie, na nawiązanie kontaktu ze samą sobą, dorosłego z dzieckiem, tym którym kiedyś byłam i które nadal jest we mnie. Nie wiem co osiągnęłam, ale właśnie nastawiłam do pieczenia ciasto z wiórkami kokosowymi, miły zapach rozchodzi się po kuchni. I zauważyłam, że śpiewam, a już dawno tego nie robiłam. A śpiewam to:
Dlaczego to...? 

Żelazna konsekwencja

Dwa sny z wczesnego dzieciństwa. Bo choć ktoś mi powiedział, że to niemożliwe pamiętać do teraz sny gdy miało się kilka lat, to nie zmienia to faktu, że tak jest. Pamiętam je. Nabierają głębokiego znaczenia dla mnie ponieważ zapowiadały wydarzenia mające nastąpić za kilkadziesiąt lat. I najdziwniejsze jest to, że przyśniły się mi - dziecku. Wtedy sny jedynie co mogły zrobić, to sprawić bym je zapamiętała. Nie mogłam ich zrozumieć.
Sen pierwszy
Stoję na klatce schodowej przed drzwiami mojego mieszkania. Mam tak jak w rzeczywistości 5 lat. Nagle z góry, gdzie strych, dobiega głuche uderzenie. Wiem, że to schodzi po schodach lew. Oczami wyobraźni widzę to zwierzę. Jest potężne, majestatyczne. Grzywa lekko faluje, mięśnie grają pod skórą. Nie spieszy się. Stawia spokojnie łapy. Mnie paraliżuje strach. Pragnę się schronić. Drzwi do mieszkania są uchylone, widzę mamę, która też się boi. Zamyka drzwi przede mną i przekręca zamek. Szarpię za klamkę, burzę w drzwi, ale ona nie otwiera. Wiem, że stoi przy samych drzwiach, ale strach ją tak sparaliżował, że nie otworzy. Jeszcze przez chwilę dobijam się, w końcu daję spokój. Staję na wprost schodów i czekam na lwa. Boję się bardzo. Słyszę wyraźnie każde uderzenie potężnych łap. Buch, buch, buch… Mała dziewczynka i moc zaraz się zobaczą.
Budzę się… Serce bije jak zwariowane. Mam 5 lat i ten sen pozostanie we mnie już chyba do końca…

Kiedyś Róża, gdy przekazałam jej treść snu, powiedziała, że to dobrze, że nie uciekam schodami w dół.
Sen drugi
Podwórko przed domem tak jak w rzeczywistości, tuż przy śmietniku stoi duży tapczan moich rodziców, oni leżą w pościeli, nie zwracają na mnie uwagi, albo w ogóle mnie nie zauważają, są zajęci rozmową ze sobą, jakąś dyskusją, kłótnią…
Zza murów śmietnika wyskakuje śmierć, taka kostucha z kosą jak na obrazkach, jest żywa i chce mnie złapać, tak sądzę, uciekam, boję się, a rodzice nic nie widzą zajęci sobą. Kompletnie nie mogę na nich liczyć. Z tą śmiercią ganiamy się wokół tego wielkiego, zielonego tapczanu moich rodziców, na którym oni leżą i nie widzą co się wokół nich dzieje a ja, dziecko uciekam przerażona i samotna przed kostuchą. Boję się, że może nie starczyć mi sił.

S. napisała kiedyś do mnie:
...teraz zresztą na co innego zwracam uwagę, to są bardzo dawne sny, one wiedzą o różnych przyszłych sprawach na kilkanaście lat naprzód, ale to jest wcześniej niezrozumiałe, kiedy nie ma jeszcze nic rozpoznawalnego… no i ta ich żelazna konsekwencja:) 

niedziela, 28 listopada 2010

Droga do domu

Sen sprzed kilku lat.  
Jechałam samochodem, choć w rzeczywistości nie mam prawa jazdy. W tym śnie chciałam dojechać do domu. Moja matka jechała w przeciwnym kierunku i nakazywała mi też tak jechać. Nie chciałam. Kiedy ją mijałam, obejrzała się zła i wtedy zobaczyłam, że to twarz mojego znajomego - przyjaciela. Droga była dla mnie miejscami bardzo ciężka, wyboista, ale WIEDZIAŁAM, że podążam w dobrym kierunku. Czasem musiałam iść i co było dziwne, podnosiłam samochód tak jak spódnicę i szłam pieszo. W końcu dotarłam do znajomej ulicy, przy której stoi mój dom. Poczułam ulgę.  
Ten sen śnił mi się na wiele miesięcy przed śmiercią tego przyjaciela. Nigdy nie mieliśmy zatargu. Zmarł na raka w wieku 46 lat. Był świadkiem na moim ślubie.

piątek, 26 listopada 2010

To nie ptak

Gdzieś w głębi sprawy się łączą, dla jednej części mnie wszystko jest oczywiste, druga widzi tylko synchroniczność, ale nie umie tego powiązać, choć WIE. Niech zatem to dojrzewa, w końcu po coś jest ta inwentaryzacja:).
Sen pierwszy na tym blogu zapisany, o ptaszkach.
02 czerwca 2008 miałam sen: 
Kruczoczarne włosy.
Dostałam mail od G., w którym pisze o kruczoczarnych włosach. I ja zaraz włączam na chybił trafił You Tube a tam jest piosenka i ten tekst jest o tym. Jestem ucieszona i pisze o tym do niej i też mówię o tym chyba S. I takie zaskoczenie. I radość.
 A potem znalazłam to na jawie:
"To nie ptak"
W kolorowej sukience krząta się
Raz po raz odwraca głowę
Uśmiech śle
Mógłbyś przysiąc że
Widziałeś wczoraj skrzydła jej
Jak je chowała pod sukienkę
Lecz ona
To nie ptak czy nie widzisz?
To nie jest ptak
Ona to nie ptak
To nie jest ptak czy nie widzisz?
Kocham ciebie mówi każdy jej mały ruch
Lecz ty wśród kolorowych falban szukasz piór
Bo jesteś pewien że
Wczoraj widziałeś skrzydeł cień
Dlatego klatkę zbudowałeś
Lecz ona
To nie ptak czy nie widzisz?
To nie jest ptak
Ona to nie ptak
To nie jest ptak czy nie widzisz?
Tego dnia, gdy ciemność skradnie serce ci
Ona w oknie będzie śmiać się lecz przez łzy
Rozpuści czarność włosów i
Zmieniona w kruka skoczy by
Za chwilę oknem tym powrócić tu
lecz jako
Rajski ptak bo tak chciałeś
Jako rajski ptak
Rajski ptak
Jako rajski ptak bo tak chciałeś!
Całość słów tu:

A teraz czytam  "Malowanego ptaka", ale powoli. To jakby "szkło bolesne wbijać w oczy". Nie wiem, nie wiem co z tego wyniknie. Chcę zamknąć oczy, ale coś każe mi mieć je szeroko otwarte, a ja nie chcę...! W śnie jest radość, ale ja jej nie odczuwam na jawie. W piosence jest "będzie śmiać się lecz przez łzy", a ja już nie pamiętam kiedy i czy w ogółe tak się w życiu śmiałam?

czwartek, 25 listopada 2010

Mama i córka

To jest sen mojej córki z końca lipca 2003, znaleziony zapisek w jej zeszycie.
Sen o matce, dziecku i wampirze
Matka z dzieckiem były nad wodą. Ona miała kręcone, brązowe włosy i piwne lub zielone oczy. Miała dziewczynkę około 5 lat. Była całkiem inna jak jej matka. Miała proste, jasne włosy i niebieskie oczy. One się ze sobą bawiły, a na pobliskim drzewie siedział nietoperz - wampir. Usiadł dziecku na prawej ręce. A to dziecko zepchnęło go ręką i on uciekł. Matka zaczęła panicznie uciekać przed nim i kręciła się w kółko. Wcześniej były komunikaty w radiu o tych wampirach, że mogą mieć wściekliznę.

Na dole jest dopisek, że sen dotyczy mamy i babci. Czyli mnie i mojej mamy.

Antidotum

Otworzyłam „Jak mam do ciebie dotrzeć?”. Na chybił trafił. Książkę napisał terapeuta rodzinny Terrence Real. A to fragment dotyczący terapii małżeńskiej Racheli i Steva. Sprawa dotyczy ich córki Andrei i konfliktu jaki powstał z związku z nią między rodzicami. 
-Nie ważne kto ma rację - mówię do Racheli - liczy się to, że twój partner z ważnych dlań powodów, które otwarcie wyraża, jest w niewygodnym położeniu i prosi cię o pomoc. Masz prawo odrzuci jego prośbę, powiedzie, żeby sobie sam radził. Wolno ci podjąć taką decyzję, chociaż będziesz się musiała liczyć  z jej skutkami. Możesz wczuć się w jego stan i uszanować jego prośbę. Wybór należy do ciebie i zrobisz jak ci się podoba, Rachelo. Ale spór z nim prowadzi donikąd.

Rachela splata ramiona i zastanawia się przez chwilę.

-A właściwie dlaczego mam się dostosować do tego? – pyta

-Może nie powinnaś - opowiadam. -Nie wiem, ile to dla ciebie znaczy. Ale wygląda na to, że spokojniejsze ustalenie granic z Andreą nie kosztowałoby cię zbyt dużo.

-Nie rozumiesz - mówi do mnie Rachela. -Potrzebowałam długiej terapii, żeby nauczyć się przeciwstawiać Steve`owi. Całe lata dostosowywałam się do niego.

-Całe lata nadmiernie się do niego dostosowywałaś, jeśli dobrze usłyszałem – mówię. – Ale zdrowym antidotum na przesadną uległość wcale nie jest całkowite jej zaprzestanie.

Rachela w końcu odwraca się do męża, przygląda mu się uważnie i nagle się uśmiecha.

-Steven – mówi – gdybyś zawsze mówił do mnie tak jak przed chwilą, niczego bym ci nie odmówiła.

-Postaram się – poważnie mówi Steve.

Noc zimowa

Dzisiaj padał pierwszy śnieg. Może zima przyniesie jakąś korzystną zmianę w moim życiu? 
Przy okazji porządkowania pudła z pocztówkami, znalazłam swoje stare wiersze. Ten sobie tu umieszczę, bo ma ten klimat, który chcę zabrać ze sobą do krainy snów.

Czarny aksamit nad nami.
Noc jak cygańska królowa
przybrana cekinami.
Kruszą się ozdoby,
brokatem padają na śnieg.
Pochylają się nad nami latarnie jak
dobre ciotki, które przygniótł wiek.
Ktoś cicho rozmawia z gwiazdami...