wróciłam. Jako zodiakalna ryba, pławiłam się w wodzie. Basen, wodne masaże, kąpiele solankowe, okłady z borowiny. Osoby, które poznałam i które były po czasem ciężkich życiowych przejściach, przekazywały mi jedno: uśmiechać się nawet jak jest trudno. Słowem cieszyć się jak na Ciechocińskich przystało.
Sny w tym Ciechocinku do radosnych nie należały, spisze je kiedyś. Dotarła do mnie z domu wiadomość, która niemal zbiła mnie z nóg. "Strawienie" tego okupiłam sporym wydatkiem energii.
Miałam być 2 tygodnie i wracać w sobotę, ale nagle zaświtała w głowie myśl: wracaj w piątek. Znam ten cichy głos, który czasem tak łatwo zignorować. Kiedy załatwiłam co miałam załatwić względem zabiegów, poczułam SPOKÓJ. Trochę nerwów zjadłam czy też zdążę na pociąg w Toruniu, ale wszystko poszło gładko. W sobotę zaś po południu (to wtedy miałam wracać pociągiem) rozłożyłam się kompletnie. Gorączka, dreszcze, niemoc. Jak by to było, gdybym była wtedy w podróży, wolę nawet nie myśleć.
Potem zachorował najmłodszy, a na koniec najstarszy. W między czasie kota całkowicie zaniemogła. Bardzo schudła. Łapki odmówiły posłuszeństwa. Jedynie leżała albo na kocyku na podłodze, albo gdy chciała do najmłodszego, którego męczyła tzw. grypa jelitowa, to ostrożnie kład ją na pościeli. Myślałam, że po prostu w spokoju odejdzie do kociego nieba, bo była całkiem cichutka. Kiedy jednak zaczęły się bóle i koci płacz, trzeba było zanieść ją do weterynarza. Przeżyła 16 i pół roku i od maleńkiego kociaczka była z nami cały czas. Trudno mi było być tą Ciechocińską. Spłakałam się po prostu.
PS. Co do paczki, która miała być dla kogoś niespodzianką, to nie wiem czy dotarła. Żadnego znaku. Może ta osoba już tam nie mieszka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz