Kiedyś S. napisała mi w komentarzu na starym blogu:.. to są bardzo dawne sny, one wiedzą o różnych przyszłych sprawach na kilkanaście lat naprzód, ale to jest wcześniej niezrozumiałe, kiedy nie ma jeszcze nic rozpoznawalnego...
Przekonałam się, że to tak właśnie jest. Co pozostaje? Zapisywać sny, by kiedyś je zrozumieć i umiejętnie wykorzystać zawarte w nich informacje. Tak utrwalone, w odpowiednim czasie dadzą o sobie znać. Wtedy gdy nierozpoznawalne da się rozpoznać. Czasem jest tak, że daje się zmienić przyszłość. Coś co zapowiadał sen staje się już nieaktualne, bo wybrać można nową ścieżkę. Coś inaczej ustawić i... nieszczęście może stać się stopniem do szczęścia.
Tutaj umieszczam sen. Wielki Sen. Sporo tu jeszcze moich pytań bez odpowiedzi, ale jedna sprawa znalazła swój finał w postaci właśnie rozpoznania i podjęcia właściwych kroków ku zmianie na lepsze. Uff... udało się coś, co bez zawartych w tym śnie informacji nie byłoby możliwe. To sen mojej córki z sierpnia 2003 roku. Zapis jej opowieści:
Byliśmy na spacerze. Ja, ty i Kamil. Nadciągnęła czarna chmura jak wąż, który nie ma końca. Była nisko, wręcz dotykała dachów. Szybko pobiegliśmy przez most do dużego budynku. Tu były rzeczy o Bazyliszku: zabawki, figurki. Ten budynek był poświęcony smokowi Bazyliszkowi. Zanim weszliśmy to widzieliśmy, że opadła ta chmura na dach, a koniec miała w kominie. W budynku schroniliśmy się i było dużo osób. Ja, Kamil poszliśmy bardziej do środka, a mama została bliżej wyjścia. Później nas zawołała. Nagle okazało się, że Kamila nie ma, nie występuje w śnie.
Pytasz się mnie o jakieś dobranie leków homeopatycznych, a z podziemi wychodzi babcia. Chciałam zejść do tych podziemi, bo nie wiedziałam co tam jest. Stoję przy ruchomych schodach, które się nie ruszają. Taki pan pokazuje co trzeba zrobić, aby te schody ruszyły. On schodzi, mówi, że to robi od lat. Teraz mówi, że ja mogę zejść. Poślizgnęłam się i wpadłam, ale ten pan mnie wyciągnął. Schody były zakręcone. Mama mnie zawołała i idziemy do domu.
Idziemy przez nowe osiedle. Mama zagląda do biblioteki. W bibliotece Kamil idzie do specjalnych regałów i przynosi książkę mówiąc, że taką książkę mamy w domu. Na okładce był ptak (nasza książka z wierszami dla dzieci z kogutem w czerwonych spodniach na okładce). Książka byłą stara, gruba, z twardą okładką. Mama poszła do tych regałów. Szukałam książek i niektóra mi się podobały. Bibliotekarki powiedziały, że to są regały gdzie trzeba mieć specjalną kartę i co miesiąc płacić za nią duże pieniądze. A my mieliśmy zwykłą kartę i pożyczyłaś z tego zwykłego regału jakieś książki. Wyszliśmy z biblioteki. Idziemy do domu. Na następny dzień zaczyna się tak, że ja jestem w domu Bazyliszka. Mama zostawiła mnie tam samą z częścią mojej klasy. Idę najpierw do tego pana od schodów. Okazuje się, że on kiedyś miał żonę. Byli szczęśliwi i nauczyli się przemieniać w piękne ptaki. I pewnego dnia lecieli obie i strzała trafiła w jego żonę. Odstraszył tego kogoś kto strzelał, ale jego żona już nie żyła. Przywiózł ją do tego domu. Pokazuje mi taką gablotę, w której jest ona jako ptak. On zna się na reiki, homeopatii, dziecku wewnętrznym. Wie to co ja wiem. Idę bo już jest zbiórka klasy. Idziemy do jednego pokoju - takie mini muzeum. Oglądamy figurki. Spotykam tego pana i on podarowuje mi wielki czerwony kwiat złożony z pięciu płatków. Kwiat jest ogromny.
Później idziemy do kawiarenki. Każdy dostaje herbatę. Jest gorzka i można sobie posłodzić ile się chce. Ja nie słodzę, bo nie lubię cukru. Inni słodzą bardzo dużo. Ewa, kiedy wypiłam 1/2 swojej szklanki, dosypuje mi bez pozwolenia 3 łyżeczki cukru. Ponieważ jestem spragniona, piję jeden łyk ale od razu boli mnie brzuch, odstawiam szklankę.
Nie przedstawię tu tłumaczenia snu, z resztą sporo tu jeszcze nierozpoznawalnego.
Na chwilę zatrzymam się przy Bazyliszku. To legendarne stworzenie podobno wykluwało się z jaja złożonego przez 7-letniego koguta.
W śnie jest książka z kogutem na okładce. I to z pewnością starszym kogutem, bo nosi on spodnie:). Bazyliszek wyglądem przypominał ogromną jaszczurkę. Coś niby wąż, coś niby smok. Nazywany był też królem węży,( po łacinie regulus to mały król). Jego oddech miał zabijać, a jego wzrok powodował zamianę w kamienie żyjących. Natomiast jeśli znalazł się śmiałek z lustrem, to mógł uśmiercić gada. Wystarczyło by Bazyliszek dojrzał swoje odbicie w zwierciadle. W śnie jest takie miejsce i czas poświęcony smokowi Bazyliszkowi. A obecnie... mamy Rok Smoka.
W śnie jest książka z kogutem na okładce. I to z pewnością starszym kogutem, bo nosi on spodnie:). Bazyliszek wyglądem przypominał ogromną jaszczurkę. Coś niby wąż, coś niby smok. Nazywany był też królem węży,( po łacinie regulus to mały król). Jego oddech miał zabijać, a jego wzrok powodował zamianę w kamienie żyjących. Natomiast jeśli znalazł się śmiałek z lustrem, to mógł uśmiercić gada. Wystarczyło by Bazyliszek dojrzał swoje odbicie w zwierciadle. W śnie jest takie miejsce i czas poświęcony smokowi Bazyliszkowi. A obecnie... mamy Rok Smoka.
Pamiętam, że kiedy córka skończyła swoją relację ze snu, moje pierwsze pytanie brzmiało: kim jest ten mężczyzna, który daje ci wielki czerwony kwiat?
I pamiętam jej i moje kompletne zaskoczenie, gdy odpowiedziała. Ale to w niczym wtedy nie ułatwiło zrozumienia. Potrzeba było kilku lat by nastąpiło rozpoznanie.
I udało się zmienić ustawienie (coś jak w ustawieniach Hellingera), tylko to dotyczyło autentycznych ludzi. Mojej rodziny. To dla mnie bardzo ważne i odkrywcze, bo nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że cała moja rodzina gra nie te role co powinna. Kiedy jednak sny naświetliły sytuację, to pierwszą po mnie osobą, która zrozumiała i zrezygnował z grania nie swojej roli, była moja córka. A to pociągnęło już dalsze zmiany. W końcu każdy "wskoczył" na swoje miejsce. Nie obyło się oczywiście bez bólu i złości, ponieważ niektórym zamiana ról bardzo odpowiadała.;)) Co ważne, to taka zamiana ról nie jest czyś rzadkim. To zjawisko udało mi się uchwycić w wielu rodzinach.
I na koniec jeszcze sprawa podziemi. Hm... jest w psychologii coś takiego co zwie się konfabulacją czyli –
"wspomnienie rzekome – to uzupełnianie luk pamięciowych opowiadaniem historii, które naprawdę nie zdarzyły się. W tych historiach osoba może błędnie określać czas lub miejsce zdarzenia, albo wręcz zmyślać całą historię, a zarazem jest przekonana, że podaje prawdziwe i poprawne dane. Słowo pochodzi od łacińskiego fabulari – mówić, bajać. Konfabulację można traktować jako naturalną czynność umysłu, służącą uzupełnianiu braków wiedzy. (...) Trzeba zaznaczyć, że nie wynika to ze świadomej tendencji do wprowadzenia kogoś w błąd. Osoba nie zdaje sobie sprawy z tego, że konfabuluje, robi to bezwiednie. W psychiatrii konfabulację traktuje się jako objaw zaburzeń zapamiętywania. W ciężkich zaburzeniach, na przykład w zespole Korsakowa, chory podaje nie tylko zmyślone, ale zupełnie nierealne fakty." Z tego co wyczytałam, to do konfabulacji dochodzi nie tylko u osób z zaburzeniami pamięci, ale i całkowicie zdrowych. Można "zaszczepić" też komuś fałszywe wspomnienia. Myślę, że do czegoś takiego może dochodzić, gdy np.wspomnienia są bolesne i umysł broni nas przed bólem, zacierając wspomnienie, a na jego miejsce podkłada inne. Pamiętam w swoim życiu taką sytuację. Moja córka postanowiła przekuć sobie uszy. Ja dwa lata wcześniej miałam taki zabieg. Wszystko zgrabnie zorganizowałyśmy, znajoma podesłała speca i kiedy moja córka pojawiła się u mnie w pokoju już po, doznałam szoku. Oto zobaczyłam sporo krwi, a przecież w mojej pamięci mój własny zabieg był czysty, bez czerwonych strużek na szyi. I kiedy pomagałam je wytrzeć, nagle z całą ostrością przypomniałam sobie, że przecież u mnie było identycznie. Też sporo krwi, którą trzeba było ścierać. A moja pamięć przechowywała całkiem inny obraz. Myślę, że to była taka obrona przed tym co niewygodne, budzi strach, nie chce się o tym pamiętać. I że taki proces może mieć miejsce u dzieci czy dorosłych kiedy coś staje się zbyt trudne do udźwignięcia, bolesne, bez wyjścia. Tworzy się inny obraz na to miejsce, w który się wierzy.
Moja mama w śnie Róży widać często wchodzi i wychodzi z tych podziemi. Tak jak i też pan od czerwonego kwiatu. Coś ich łączy. Tym czymś jest jak teraz dostrzegam, dość bolesne dzieciństwo.
PS. Córka w tej relacji mówi o mnie
czasem
w drugiej - ty, a czasem w trzeciej osobie - mama. Nie zmieniałam tego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz