Od jakiegoś czasu niewiele mi się śni, a jeśli nawet to niewiele pamiętam, pozostaje niewyraźna papka. Zapisuję za to w notesie sny innych. Ale niedawno miałam sen. Brak było właśnie wyraźnego obrazu, za to mocno odcisnęły się odczucia. Sen był krótki. Jestem z kimś. Nie widzę za bardzo z kim, wyczuwam jedynie obecność tej osoby. Jest proces poznawania, coraz lepszego rozumienia, porozumienia, takiego wzajemnego zjednoczenia. I taka wyraźna myśl w tym śnie, że to właśnie jest w życiu najważniejsze, że o to warto zabiegać, bo to przetrwa. Pozostanie na zawsze, nawet potem, po śmierci. To, choć teraz brzmi jak banał, ale w tym małym śnie tak tego nie odczuwałam. Raczej jako ważne, odkrywcze, warte zapamiętania i przekazania. Że nic nie daje takiego dobrego samopoczucie jak to, że ma się kogoś z kim świetnie się dogaduje. I ta radość płynąca ze wzajemnych kontaktów. Tak, to chyba te trzy słowa najlepiej oddają to co czułam: radość, swoboda, entuzjazm. I jeszcze lekkość.
Nie ma lepszych psychologów niż świetni pisarze.
Kiedyś czytałam by żyć. Wydawało mi się też, że żyję po to by czytać. Że nie ma nic ważniejszego niż spotkanie z wytworami ducha i umysłu ludzkiego w tej najszlachetniejszej formie. Dziś im bardziej żyję, tym mniej czytam, ale to (również) dzięki temu Wielkiemu Czytaniu niegdyś umiem teraz żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz