Jeszcze w starym roku w sylwestra postanowiłam pozałatwiać różne swoje sprawy. Trzeba przyznać, że poszłam kompletnie nieprzygotowana. U lekarza rehabilitanta okazało się, że nie mam przy sobie ani skierowania (czekałam na wizytę pół roku), ani ostatniego zdjęcia rentgenowskiego na płytce zrobionego już po operacji. Pani doktor popatrzyła na mnie i powiedziała, że bez skierowania nie przyjmie i niech poszukam w przyniesionej dokumentacji. Płytka została w domu przy kompie, a skierowanie w przezroczystej koszulce na łóżku. Na szczęście lekarz, który wypisywał mnie ze szpitala, dał mi cały komplet różnych skierowań między którymi było też skierowanie do poradni rehabilitacyjnej. Miałam też zdjęcie na papierze z tymi stabilizatorami, więc pani doktor mogła zobaczyć co było przed. Ponieważ powiedziałam, że za kilka dni wyjeżdżam do Wlenia, to wyznaczyła mi wizytę po moim powrocie i wtedy zdecyduje co do dalszych zabiegów. Pocieszyła mnie, że ta opuchlizna jeszcze zejdzie. No i jeszcze wspomniała, że ta moja tarczyca i moja nadwaga nie pomagają, na co ja, że to bardzo miłe z jej strony nazywać moją otyłość nadwagą. A wtedy spojrzała na mnie i zdecydowanym głosem oświadczyła: No, bez przesady!
Trzeba przyznać, że jej "nadwaga" była zdecydowanie pokaźniejsza od mojej.
Potem poszłam za ciosem w tym całym załatwianiu i pojechałam do przyszpitalnej poradni ortopedycznej, bo lekarz wystawiający mi skierowanie czegoś tam nie wpisał. Udało się bez rejestracji i kolejki. Wpisał, a potem spojrzał na to skierowanie. Niewielki papier, na którym naniósł kolejną poprawkę, bo trzeba było zmienić datę - pieczątka i podpis, dwu kostkowe złamanie zamienić na trój kostkowe - pieczątka i podpis, i dopisać oddział dzienny- znów pieczątka i podpis. Mam nadzieję, że teraz już będzie dobrze, a jak coś to zobaczymy się w Nowym Roku. I uśmiechnął się od ucha do ucha jak kot z "Alicji w krainie czarów".
Ciutkę mnie ten jego uśmiech prześladuje...
No a potem postanowiłam zawieść kolejne skierowanie do sanatorium do NFZ. Tutaj mąż popisał się refleksem, bo zanim dopytałam się w informacji gdzie, co i jak, on już dzierżył w przedniej łapce numerek do pokoju 21. Za chwilę weszłam, a miła młoda kobieta, zapytała kiedy i gdzie chcę jechać. I tu okazało się, że znowu jestem nieprzygotowana tym razem na pytania. Wpierw powiedziałam, że jak będzie ciepło, to ona: czerwiec? lipiec? sierpień? To w lecie też są sanatoria? - pomyślałam jak ta głupia. I jeszcze pomyślałam, że w sierpniu córa będzie już po obronie pracy. Zatem stanęło, że sierpień. Gdzie? Wyszeptałam: nad morze. -Dobrze, Kołobrzeg mamy w ofercie. I już widziałam siebie spacerującą po ciepłym nadmorskim piasku, kiedy głos wewnętrzny szepnął: pamiętaj! - Ciechocinek. Więc ja, że może Ciechocinek, bo basen, okłady z borowiny, solankowe kąpiele i.... to już pomyślałam: i sen-drogopwskaz.
Dzisiaj mija druga rocznica śmierci Widuna. Jego blog dalej fruwa w internetowej przestrzeni, ale ja na wszelki wypadek nie będę linkować, tylko zamieszczę sobie raz jeszcze Widuna sen i naszą wymianę myśli sprzed równo 8 lat.
Widun:
...śnił mi się Ciechocinek, uzdrowisko znane mi tylko z nazwy i z
wielu opowiadań zachwyconej solną kuracją ciotki. Nie mam solonego pojęcia w
jakim celu tam sennie powędrowałem, ale chyba wolno mi pofantazjować na ten temat. Po mieście oprowadzała mnie nieznajoma kobieta, która opisywała zalety
uzdrowiska, ale ostrzegła mnie, że jeśli nie nazywam się Ciechociński, to nie
mam wielkich szans na znalezienie miejsca dla siebie. „Każdy kto tu przychodzi
na leczenie ma takie nazwisko,” dodała z uśmiechem. Moja przewodniczka
nie zabrała mnie do jaskini solnej, gdzie mógłbym poddać się speleoterapii,
oddychając solnym aerozolem , co by z pewnością pomogło moim biednym oskrzelom.
Czy mój senny „ciechocinek” był ostrzeżeniem, że mój organizm domaga się soli? A
może mój anioł-dozorca zaprowadził mnie na kurację do jednego z tych rajskich
ciechocinków? Na wszelki wypadek przeszukałem zasoby gugla i znalazłem dwie pięknie
brzmiące rośliny z parku w Ciechocinie: miłorząb dwuklapowy i soliród zielny.
Ten pierwszy budzi we mnie różne niecne skojarzenia i pomysły, ale soliród
surowo ostrzega przed nadużywaniem miłorząbu, zwłaszcza w dwuklapowej wersji. W
pobliżu Wzgórza Pierwiosnków rośnie ten pięknie zwany miłorząb, którego dziwne
liście nawet sobie zasuszyłem. Anglicy nazywają to drzewo
gingko biloba – jest to gatunek jednego z najstarszych gatunków drzew, które
zadrzewiały ziemię 260 mil. lat temu. Na wszelki wypadek wsypię dziś do kąpieli
dwuklapową dozę soli mineralnej i włożę pod poduszkę liść miłorząbu. Wprawdzie
nie z Ciechocinka, ale liczą się dobre zamiary, nie?
02.12.2008
ja:
Hm… to oczywiście Twój sen, ale… opowiadając go światu niejako
staje się on wszystkich, zresztą sny tak naprawdę nie mają właścicieli…:) Może
takie moje skojarzenie. Ta kobieta zwraca uwagę na nazwisko czyli też nazwę,
coś do czegoś musi pasować. Ciechocinek to dla mnie uzdrowisko, takie pierwsze
co przychodzi mi do głowy. A oto co znalazłam o pewnej nazwie wsi Ciechr,
cytuję: Po raz pierwszy z nazwą tej miejscowości spotykamy się w dokumencie
królewskim Bolesława Śmiałego wystawionym dla klasztoru benedyktynów w Mogilnie
z roku 1065. Nazwa wsi zapisana została w języku staropolskim, Cechre. Jak
łatwo zauważyć współczesny zapis tej nazwy nie uległ daleko idącym
przeobrażeniom. Pomiędzy pierwszymi dwoma literami przybyło "i" a końcową
literę "e" zastąpiono literą z. Tak, więc współcześnie zapisujemy tą nazwę w
formie Ciechrz.
Poszukując
etymologicznego znaczenia tego słowa znajdujemy je w wyrazie "cieszyć" i
wywodzącym się z niego wyrazie pocieszać, od nich ciecha jako człon wyrazów
pociecha, uciecha, z kolei dalsze wywodzące się z nich słowa to ucieszny,
cieszyciel, czyli dzisiejszy pocieszyciel. Człon nazewniczy ciech - znajdujemy w
imiennictwie, czyli imionach takich jak Wojciech, Sieciech, z którego
Szwieciech – Wszeciech, czy nazwach miejscowych: Ciechanowiec, Ciechanów,
Ciechocin, Ciechocinek, Cieszyn, w końcu i nasz Ciechrz. Zdawałoby się, że na
tym można byłoby już zakończyć wywód nazwy miejscowej Ciechrz, gdyby nie ten
pierwszy zapis z 1065 r. Cechre, który zdaje się odnosić do słowa Cech – "kompania (rzemieślników)", z niemieckiego Zeche, słowo również znaczące tyle
samo, co "kompania". Dlatego też tą pierwotną nazwę należałoby odnieś właśnie
do słowa Cech, czyli do określenia grupy mieszkańców pierwotnej osady Ciechrz,
zajmującej się jakąś dziś bliżej nieznaną czynnością zawodową świadczoną na
rzecz grodu książęcego lub pobliskich grodów, granicznego w Rzadkwinie
(Rodequino) i zaporowego dla Kruszwicy w Stodolsku (Stodólnie).
Pomijając
zmiany w pisowni przyjmijmy nazwę miejscową Ciechrz jako tą wywodzącą się od
słowa Ciecha, czyli miejsca radosnego zamieszkałego przez takąż ludność.
Hm…
Stefanie, czy chodzi o osoby, które potrafią się cieszyć życiem i
współpracować. To wtedy powstaje uzdrawianie? hm… :)))) pozdrawiam ciepło
02.12.2008
Widun:
...wspaniale to zrobiłaś naprowadzając mnie na
etymologię senną, co powinienem był zrobić sam, ale jakoś nie przyszło mi do
łba. To było pocieszne pocieszenie od moich Przewodników którzy skorzystali z
uczynności ezoterycznej gosposi. Przewodniczka we śnie była jasnym symbolem.
Nazwisko znaczy że trzeba przestawić Ego na radość, pocieszanie i współpracę z
„uzdrowiskiem mądrości ziemskiej - sól jest tu symbolem. Mnie się „Ciecho”
kojarzył ze słowem „cichy”, bo ciecha i cisza mają wspólny źródłosłów. Ciepło pozdrawiam w mroźno-słoneczny dzień i dziękuję
za senną pomoc.