Leczenie się ze współuzależnienia bardzo przypomina proces dojrzewania. 

piątek, 22 listopada 2013

W jaskini

Prawie co wieczór w czasie choroby rozmawiałam z przyjaciółką przez telefon, a potem ona robiła dla mnie relaksację. Coraz szybciej wchodziłam w te stany wyciszenia. Ostatnio przeżyłam coś, wizje jakby innego życia, może swojego wcielenia? Przyjaciółka zaproponowała w medytacji podróż w głąb jaskini. To akurat nie było miejsce do którego miałam szczególną ochotę się udać, ale ruszyłam za jej głosem i nagle znalazłam się w oświetlonej ogniem grocie. Było przyjemnie. Byłam wyrostkiem, trudno mi powiedzieć nawet czy chłopakiem czy dziewczyną, raczej dziewczyną i przyglądałam się z zainteresowaniem  jak kobieta  zszywa kawałki skóry. W tym wszystkim najważniejsza była ta atmosfera spokoju, zaufania, bezpieczeństwa. W tym plemieniu wszyscy byli  wielką rodziną, dzieci chowały się wspólnie. To taka komuna gdzie zasada "każdy pracuje według możliwości i dostaje według potrzeb" była na porządku dziennym. Było mi dobrze. Gdy przyjaciółka spytała czym mam coś co należy do mnie, zobaczyłam zabawkę, małego niby jelonka zrobionego z korzenia. Wiązało się to z bardzo miłym wspomnieniem, to zrobił jakiś mężczyzna utalentowany artystycznie, i to było specjalnie dla mnie, gdy byłam mała. I że byłam dla niego kimś ważnym, że mnie bardzo lubił. Leżałam przy ognisku, bawiłam się jelonkiem, który podskakiwał na mojej dłoni i myślałam o tym, że mogłabym dać go małemu dziecku, bo sama już nim przestałam być. Najbardziej z całej wizji było dla mnie ważne to odczucie wspólnoty i to bezpieczeństwo, spokój. Nikt nikogo nie krytykował, nie popędzał, każdy wiedział co ma robić i robił to z przyjemnością, zaangażowaniem.
Za kilka dni przyjaciółka wróciła do tej wizji i poprosiła bym zobaczyła siebie już jako dorosłą osobę. Od razu zobaczyłam starą, wychudzoną kobietę. Jej piersi to były jakby spłaszczone dwa woreczki skóry. Była lekko zgarbiona, taka przykurczona. Już chyba nie bardzo mogła jeść, albo niewiele. Był w niej smutek, pragnienie odejścia i takie osamotnienie w grupie. Miała opiekę, ale nie było głębszych relacji. Ci, których znała w młodości, z którymi miała silne związki, odeszli. Teraz, mimo, że się nią opiekowano, to czuła się wyobcowana. Samotna w grupie, niepotrzebna. Chciała umrzeć i to się stało wkrótce. Jej ciało leżało w płytkim grobie, na boku. Było przykryte kilkuwarstwową stertą płaskich kamieni. Czułam w tym momencie, że wszystko jest tak jak ma być. Przyjaciółka zasugerowała bym spojrzała wstecz, do czasów młodości. Widziałam jak pracuję razem z grupą mężczyzn. Jestem niewysoka, ale mam sprężyste, silne ciało. Wybieraliśmy ryby z takich prymitywnych sieci. Czułam się przy tym bardzo dobrze. Tam kompletnie nie było tego osamotnienia. Była radość, poczucie dobrze wykonywanej pracy, która daje satysfakcję. Dobrze się czułam we własnym ciele. I czułam, że jestem lubiana. Kiedy przeniosłam się do swej starości, zdałam sobie sprawę, że nie miałam dzieci, chyba byłam bezpłodna i że mimo poprawnych stosunków z grupą, zabrakło tych bardzo osobistych, jakie ma się z najbliższymi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz