Dawno nie pisałam, bo chorowałam i pisanie to nie było "to co tygryski lubią najbardziej". Z resztą czułam się tak źle, że na nic nie miałam ochoty. Zapamiętałam jeden sen z tego okresu.
Śpieszę się na pociąg. Jestem z małą dziewczynką. Dziecko gdzieś pobrudziło sobie całe rączki czymś bardzo klejącym. Jestem zdenerwowana, bo to ostatnia rzecz jakiej bym sobie mogłabym życzyć w podróży. Idę szybko ciągnąc małą i szukając gdzieś po drodze źródła wody. Idziemy przez jakieś stare podwórka, domy zniszczone, nieremontowane i tacy niezbyt przyjemni mieszkańcy. Szarpie małą i to jest wszystko na granicy już bólu. Mówię do niej podniesionym głosem. Z jednej strony wiem, że to małe dziecko i ma prawo do błędów, z drugiej moje zdenerwowanie i złość biorą górę i nie umiem wyluzować. Jest z nami moja przyjaciółka, obok jakby krok w tyle, widzę ją kątem oka. Ona wie to co ja, rozumie, ale nic nie mówi, jakby bała się mojej reakcji. Nie wtrąca się, bo to MOJE dziecko. Przyjaciółka ma ciemne ubranie i jest przygaszona, smutna. W końcu znajduję jakiś kran, myje małej rączki i już zwracam się do niej spokojnie coś tłumacząc, ale w środku jestem na siebie zła, nie lubię siebie za to zachowanie pełne złości i agresji... Ta dziewczynka jest podobna do mnie, gdy byłam mała. Idziemy szybko na stację. Nie mamy żadnych bagaży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz