Leczenie się ze współuzależnienia bardzo przypomina proces dojrzewania. 

wtorek, 1 stycznia 2013

Wyratowany

Niedawno miałam sen, który zapadł  we mnie głęboko i prawdę mówiąc cały czas mi w myślach towarzyszy. Prosiłam też córkę by mi pewne sprawy z nim związane naświetliła. Na zasadnicze moje pytanie znam odpowiedź. A oto sen:
Dostrzegam konia, który wpadł do bardzo głębokiego rowu, takiej koleiny wypełnianej grząskim błotem. Widać tylko przednie nogi i szyje z głową zwierzęcia. Jego przerażone oczy. Szarpie się z całych sił by się wydostać, ale nie ma szans. Nikt nie zwraca uwagi na to, jedynie ja przez chwilę obserwuję te zmagania, a potem już zajęta jestem czymś innym. Ta sytuacja się powtarza, w pewnym momencie koń cały zanurza się w błocie, ale udaje mu się wypłynąć i znowu bezskutecznie się szarpie. Nawet przemyka mi przez głowę myśl, że lepiej by jak najszybciej skończyła się dla niego ta gehenna, że ta wola przetrwania i siła przedłuża męczarnię i wtedy się budzę. Pierwsze to jestem zaskoczona, że nic w tym śnię nie robię by ratować tego pięknego konia, ten brak zaangażowania jakbym nie umiała czy też nie wierzyła, że coś można zrobić. Wiem, że trzeba zorganizować pomoc, bo sam sobie nie poradzi. Wracam do snu, jestem świadoma, śnię świadomie. Pojawia się helikopter z przeszkoloną załogą. Jest gruba, żółta lina, uprząż czerwona i niebieskoszare pasy. Wiem, że ta gęsta topiel jest niebezpieczna dla ludzi, trzeba jednak założyć na konia te pasy. Zastanawiam się jak to zrobić.
W necie szukałam zdjęcia, które pokazywałoby konia w topieli. I znalazłam film z Australii. Prawdziwą historię.

Tyle, że mój koń  miał ciemniejszą sierść. I nie był spokojny, walczył, i nie miał przy sobie nikogo, kto by go wspierał. Umieszczam link do strony,  bo chcę by historia z mojego snu skończyła się dobrze, wyratowaniem zwierzęcia. 
Rdzenni mieszkańcy Australii Aborygeni uważają, że jawa i sen mają wspólne ścieżki. Ja to wiem i w to wierzę.
http://annamariacom.blogspot.com/2012/02/brave-mother-saves-horse.html
A to film:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz