Dom bez kota to nie jest prawdziwy dom.
Będąc w Ciechocinku co wieczór gościłam u siebie pewną kotkę. Puchata, stateczna baryłeczka wchodziła przez balkonowe drzwi wspinając się przedtem zgrabnie po konarach jabłoni. W dużej części jej futerko było białe, nosek i poduszeczki łap różowe. Nazwałam ją Pani Mleczko i nie ukrywam, że te jej wizyty umilały mi bardzo ciechociński pobyt.
Po powrocie zastałam już bardzo chorą Frocie. Wiedziałam, że nie powróci do zdrowia i dawnej kondycji. Że to choroba i starość. I że tak na prawdę to dwoma łapkami jest już po drugiej stronie. Po jej śmierci czułam się przybita i NAPRAWDĘ brakowało mi kota. Tiaa... można dostać kota z braku kota.
Tyle razy szukałam domu dla różnej maści kocich znajd dając ogłoszenia na wielu stronach neta, a teraz to ja szukałam jakiegoś futrzaka przeglądając ogłoszenia, bo dom już był i czekał. Mój dom. Na ekranie pojawiło się kocie dziecko i mnie urzekło.
Może dlatego, że miało coś z pani Mleczko?
Białe futerko, różowy nosek i poduszeczki.
Szybko się zaaklimatyzowała. Najmłodszy ją nazwał Fifi.
I to jego kotka sobie wybrała. Teraz też tak do niej wołam, choć z początku mówiłam: Szugerbejbi. No bo czy nie jest to słodki kociak?
Nowy Rok, nowy kot, nowa miłość, nowe nadzieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz