Tu dalszy ciąg maila - snu od Gosi. Ta cześć dotyczy relacji z matką, partnerem i choroby. Intensywnie pracuję by zmianie uległy pewne sprawy w moim życiu, więc niech sen po inwentaryzacji zostanie, jako przestroga i jako pamiątka tego, że zawsze są wybory. Zmiany. Na lepsze. I że to jest możliwe.
Wiem, że w końcu poszłam. Źle mi się szło. Ciągle mnie popychano, szturchano... W końcu doszłam na skraj dużej polany. Nie było kwiatów. Sama zieleń.
[Tu luka ... Nie pamiętam co było]
Potem szliśmy razem... Między nami było OK, ale ta droga nie była miła. Znów szliśmy pod prąd i ciągle nas tłum rozdzielał, ale to nie było problemem. Para składająca się z dwóch odrębnych samotności. Każda samotność w swojej "bańce" Szliśmy pod bardzo łagodną górkę, taką max 25 stopni. W tej drodze umarł mój tata (zapomniałam na co, ale wiedziałam), umarła mama na raka prawej piersi. Miałam uczucie, że do tej mojej "bańki" próbują mi się wkraść: poczucie winy, dyskomfort psychiczny, itp., ale wiem, że byłam tak szczelna i tak skupiona na słowie: "DOŚĆ", że nawet nie pozwoliłam sobie na żałobę....
[Straszne to!!! Ale na szczęście zupełne nierealne]
W tej drodze pływałam z moim Pierwszym Bliźniaczkiem w ścianie z oceanu, która stanęła przed nami. Obserwowaliśmy to beznamiętnie, jak na nieme kino. Patrzyłam na tę 13-letnią Gosię baraszkującą w wodzie ze swą Młodzieńczą Miłością.
[Faktycznie:) Uwielbialiśmy nurkować w realu]
Potem byłam już Gosią w oceanie. Bliźniacy mi się podmienili i oceaniczna kipiel zamieniła się kipiel pościelową...
[Momentów nie było widać, poza nurkowaliśmy w tę pościel]
Dopiero kiedy już wszystkich pożegnałam lub pochowałam... wtedy dopiero Krzysiek mi uwierzył. Wiem, że już mi nie zależało. Miłe to było, ale po drodze wszystko umarło. Ja sama również żegnałam się z życiem, bo wyczułam guzka na piersi (też prawej), byłam wychudzona i zniszczona chorobą,. Nie chciało mi się już żyć. Mama (z zaświatów aż sfrunęła, żeby mnie opieprzyć konstruktywnie, na temat: "Walcz z chorobą, to wygrasz!" Krzysiek jej wtórował, ale ...
...wołałam się wybudzić...
Hm, no fakt - ten sen może nie był zbyt wesoły. Ale to nie tak!!! Może to wina psychotropów, bo obudziłam się po tym śnie bardzo radosna i nawet zaczynając go opisywać, nie przypuszczałam, że mi taki smutas wyjdzie!
Tiaaa.... hm... no dobra... piszę... piszę dalej, ale to trochę tak znowu jakby półnaga była, co prawda tak dla samej siebie?, bo może dla innych te sny niewiele znaczą, ale dla mnie są jasne, więc stąd ta myśl, że przecież wszystko widać.[Tu luka ... Nie pamiętam co było]
Potem szliśmy razem... Między nami było OK, ale ta droga nie była miła. Znów szliśmy pod prąd i ciągle nas tłum rozdzielał, ale to nie było problemem. Para składająca się z dwóch odrębnych samotności. Każda samotność w swojej "bańce" Szliśmy pod bardzo łagodną górkę, taką max 25 stopni. W tej drodze umarł mój tata (zapomniałam na co, ale wiedziałam), umarła mama na raka prawej piersi. Miałam uczucie, że do tej mojej "bańki" próbują mi się wkraść: poczucie winy, dyskomfort psychiczny, itp., ale wiem, że byłam tak szczelna i tak skupiona na słowie: "DOŚĆ", że nawet nie pozwoliłam sobie na żałobę....
[Straszne to!!! Ale na szczęście zupełne nierealne]
W tej drodze pływałam z moim Pierwszym Bliźniaczkiem w ścianie z oceanu, która stanęła przed nami. Obserwowaliśmy to beznamiętnie, jak na nieme kino. Patrzyłam na tę 13-letnią Gosię baraszkującą w wodzie ze swą Młodzieńczą Miłością.
[Faktycznie:) Uwielbialiśmy nurkować w realu]
Potem byłam już Gosią w oceanie. Bliźniacy mi się podmienili i oceaniczna kipiel zamieniła się kipiel pościelową...
[Momentów nie było widać, poza nurkowaliśmy w tę pościel]
Dopiero kiedy już wszystkich pożegnałam lub pochowałam... wtedy dopiero Krzysiek mi uwierzył. Wiem, że już mi nie zależało. Miłe to było, ale po drodze wszystko umarło. Ja sama również żegnałam się z życiem, bo wyczułam guzka na piersi (też prawej), byłam wychudzona i zniszczona chorobą,. Nie chciało mi się już żyć. Mama (z zaświatów aż sfrunęła, żeby mnie opieprzyć konstruktywnie, na temat: "Walcz z chorobą, to wygrasz!" Krzysiek jej wtórował, ale ...
...wołałam się wybudzić...
Hm, no fakt - ten sen może nie był zbyt wesoły. Ale to nie tak!!! Może to wina psychotropów, bo obudziłam się po tym śnie bardzo radosna i nawet zaczynając go opisywać, nie przypuszczałam, że mi taki smutas wyjdzie!
(Moje ciało chce mi co ważnego powiedzieć, wiem to, bo buntuje się strasznie, wszystko to stany ostre, zapalne i połączone od jakiegoś czasu zawsze z bólem).
Postanowiłam jakiś czas temu, że skorzystam z ustawień Hellingera. Poszłam jako obserwator i brałam udział w ustawieniach innych. W sumie dwa dni pracy, dziesięć ustawień, w trzech brałam udział. Byłam matką, żoną, siostrą. Wiem, że nie ma przypadków i każda sprawa z tych co obserwowałam w jakiejś mierze dotyczyła też mnie. Ostatnie ustawienie mną wstrząsnęła, nie tyle sprawa co rozegranie jej przez prowadzącą. Ta psycholog była dobra, czym mniej wiedziała - tym więcej. Ale... cóż... czułam, że to nie tak ma być rozegrane, bo to było jakby ktoś komuś podał ciastko na srebrnej tacy, a ten jedynie je rozgrzebał.
Bunt. We mnie był bunt. Jak się jakoś poskładałam, to umówiłam się na rozmowę z nią. Długa rozmowa, ale wyszła ze mnie ta obawa, czy słuszna? Intuicja podpowiadał mi, że tak, chciałam się zabezpieczyć i być dobrze zrozumiana co do własnego strachu. (To tak jakby ktoś zwrócił się po pomoc w sprawie gwałtu jaki na nim dokonano, a to co dostał to był powtórny gwałt. Bo przecież coś takiego już raz mnie spotkało, więc nieufność zaraz się pojawia.
Odniosłam wrażenie, że ta psycholog to zrozumiała, zrozumiała moje obawy. Umowa stanęła i byłam zdecydowana, termin zaklepany i wtedy... o tym może kiedy indziej, może w ogóle nie... Nie było ustawienia. Mam już inny termin, inna psycholog. Czuję, że teraz to tak. Że to ma być kropka nad i. Garnitur na miarę:)
Córka, spytana, mówi, że tak. Czyli dobrze czuję.:))
PS. Dzisiaj rozmawiałam z bliską koleżanką, znamy się od czasu, gdy nasze dzieci uczęszczały do przedszkola, więc już kilkanaście lat. Rozwiodła się jakiś już czas temu. Od kilku lat ma nowego partnera i dzisiaj tak sobie uświadomiłam w rozmowie z nią, że choć ja partnera życiowego nie zmieniłam, to jednak... jestem z kimś zupełnie innym. Znikło w nim coś, co wydawało się nie do zniknięcia. Nie do strawienia. A on... pewnie powiedziałby, że ma też inną kobietę przy swoim boku, choć to ciągle ta sama istota:) I pomyślałam sobie, żartując w duchu, że moja mama orzekłaby, że to wszystko przez moje lenistwo, bo nie chciało mi się kogoś szukać, organizować nowy związek, więc wolałam przerabiać stary.:)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz