Ostatnio w pracy byłam półtorej doby, czyli w niej nocowałam. I prawdę mówiąc to był taki mój sen jak myszy pod miotłą, bo cały czas nasłuchiwałam czy dziecko nie płacze. Uff...
Ale był taki moment w dzień, gdy pani, która przyszła posprzątać, (notabene bardzo ją lubię) spytała beztrosko małą:
A ty kogo bardziej kochasz, mamusię czy tatusia?
No a we mnie mały demon kopytkami zaczął wierzgać, ale się nie odezwałam, mała też nie, bo na szczęście jeszcze nie mówi.:))
I przypomniałam sobie wtedy pewien sen. Nie mój on, ale dostałam go kiedyś od kogoś, a ponieważ w nim występuję i ponieważ JAŹŃ jest tak naprawdę jedna, to sen użyteczny jest dla każdego. A tu sobie go zostawię, bo go się prawdę mówiąc naszukałam. A gdy patrzę z perspektywy, to był czas, że dokładnie szłam tą drogą, straciłam nadzieję i zakleszczyłam serce by nie czuć bólu. Osamotnienie. Było trudno, miejscami jak po grudzie. Mogę powiedzieć, że "rok orki na ugorze".
Myślę, że pewne sprawy zmieniły się na lepsze. Podzieliłam je na te które mogłam zmienić i zmieniłam pozytywnie, i na te, na które wpływu nie mam. Te ostatnie w dużej mierze zaakceptowałam. No i uczę się z mężem rozmów na poziomie serca:)
A oto mail i sen, choć nie mój, to jednak dla mnie, był i jeszcze jest potrzebny:
To będą takie poszatkowane fragmenty... Trudno. Piszę. Lato, słońce, ciepło, kolorowo, jakaś nadmorska mieścina. We śnie przeważały dwa kolory: jaśniuteńki błękit (tego koloru była ta ... bryza, mgiełka) To było nad morzem, ale ja śniłam "ocean" - zapamiętałam to! Dość usilnie starałam się to pamiętać! "SEN ZNAD OCEANU" mógłby brzmieć tytuł snu. To był w zasadzie kolor wodnych kropelek bryzy w słońcu. Kropelki lśniły, mieniły się. Śliczne:) Drugim dominującym kolorem była ciemna zieleń (gęsty las zroszony bryzą, trawa,..) mnóstwo zieleni.
W tym śnie były tłumy ludzi, alej a pamiętam tylko Izę, Krzyśka i siebie. Sen się dział w wielu miejscach, ale przeważał pas między lasem, a oceanem, taki ładny, choć wybetonowany, nadmorski deptak. Widziałam orkiestrę przygotowującą się do przedstawienia... Bo w muszli koncertowej miało się rozpocząć przedstawienie "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa. Konferansjer bardzo mnie, albo nam dziękował za coś tam. Kompletnie nas to nie interesowało.
Tu się aż wybudziłam, bo tak mnie zaszokowały słowa konferansjera: ".... szczególnie pragnę podziękować Wam za sprytne podmienienie postaci" (wtedy się obudziłam ...na moment).
Wszędzie były tłumy ludzi, ale nie wokół nas. Byliśmy niby w tłumie, ale jednak nie z tłumem. Ktoś z nich, Iza lub Krzysiek stał na tle ciemnozielonej ściany lasu. Krzysiek był obrażony, urażony, nadęty. To pamiętam, bo wiem, że byłam na niego zła, w sensie "zniechęcona. Miałam dość". Kojarzy mi się z "zapachem łez". Potem była ta druga osoba (jedno z dwóch), potem - luz - potem ja, najbardziej oddalona od wszystkich, potem ludzie, muszla koncertowa, deptak, ocean. Stałam taka ...wyalienowana i rozdarta między tłumem a nimi.
Uczucie w stylu: "Pójdziesz z mamusią czy z tatusiem? Wybieraj!" (mnie podobno takich pytań nie zadawano, ale kto ich tam wie) We śnie byłam dorosła. W końcu nie wytrzymałam panującego między naszą trójką napięcia i weszłam w mgłę. Przebiłam się przez tłum, przez tuman mgły i siadłam na pustym nadmorskim deptaku na ławce tyłem do oceanu. Właśnie wtedy było tak chłodno niebiesko i błękitnie. Wyjęłam coś zza pazuchy... coś co czytałam i czułam się bezpieczna, że nikt mnie nie widzi w tej mgle. Nagle nade mną stanęła Iza. Skradła się jak duch:) i powiedziała do mnie: "Dlaczego się z tym ukrywasz?" ... "chowasz to?" (coś tym stylu) Wiem, że we śnie płakałam, czułam, że to JA płaczę (ten ciężar na piersiach charakterystyczny dla płaczu, czułam nawet "zapach" łez) więc to byłam JA, ale JA to również obserwowałam jako niewidzialny obserwator.
Teraz mi się przypomniały dalsze słowa Izy.. [słowa - dla mnie bez sensu TU I TERAZ. W tamtej rzeczywistości były OK]
... Mówiła stojąc nade mną:"... A, to ty go w sercu schowałaś? To dlatego nic nie było widać..." I mówiąc to wskazywała na to co "czytałam". Okazało się, że czytałam lusterko. Takie babcine, z metalową podpórką. Namawiała mnie, żebym znowu poszła porozmawiać z Krzyśkiem. Powiedziałam: "Nie! Nie będę się za nim więcej uganiać! Z nim nie można rozmawiać, bo on nie daje sygnałów zwrotnych." Iza przyznała mi rację, ale dalej nalegała, mówiąc że on na mnie czeka. Nie wierzyłam. Długoś my się szarpały i w końcu zapytałam ją: "Co ja mam mówić? Znowu mu się coś nie spodoba.." Odpowiedziała: 'NIC. Ty masz milczeć. On też będzie milczał. Porozmawiają sobie wasze serca"
[Sorki. To jest bez sensu. Przyznaję. Ja opisuję sen.]
To dobrze, że chociaż Tobie się ten sen sprawdza. Weź go sobie. Od teraz jest jak najbardziej "legalnie" Twój:)
OdpowiedzUsuńDaję Ci go na zawsze, bo przekonałam się, że mnie się żaden sen nigdy nie sprawdził, choć śniłam ich mnóstwo, więc po co mają się marnować...
Mogę Ci je przesłać wszystkie.
I przysięgam, że nie ma w tej mojej ofercie i w komentarzu żadnej złośliwości ani sarkazmu.
Po prostu nie chcę zostawiać po sobie złych wspomnień.
Pozdrawiam:)
Magda lub Gosia - jak kto woli:)
Hmm, no proszę....
OdpowiedzUsuńHmm, no proszę...:)
OdpowiedzUsuń