Góry.
Moje rodzinne strony. Postanowiłem zostawić dom na jakiś czas i ruszyć na
wędrówkę po sąsiednich krainach. Zdaję sobie sprawę, że na jawie te miejsca nie
istnieją, ale w snach znam je mniej lub bardziej. Miasteczko z groźnym
burmistrzem i jego córką, z którą kiedyś byliśmy blisko, wioska
Żydów-muzykantów, gdzie Jankiel na zawsze gra na cymbałach, inne miasteczko,
gdzie mieszkają wampiry i gdzie zawsze czeka na mnie pewna wampirzyca, pole
kozich łbów na palach, które zawsze omijam szerokim łukiem, polana z prastarą
galerią kamieni...
No więc idę w góry. Plecak, jedzenie, śpiwór, nucę coś pod nosem.
Nagle między drzewami widzę jakieś postacie. Ciemna skóra, nerwowe ruchy,
przygarbieni. To uchodźcy. Lekkie ukłucie lęku. Przecież to obcy na mojej
ziemi. Szybko otrząsam się z atawistycznego, genetycznego strachu. Macham do
przybyszów, pozdrawiam ich uśmiechem. Zatrzymują się i patrzą nieufnie.
Wreszcie podchodzą. Jakieś trzydzieści osób. Mężczyźni, kobiety, dzieci.
Podajemy sobie ręce. Patrzą badawczo, wreszcie się rozluźniają. Mówią coś w
obcym języku. Nie rozumiem.
Do przodu przeciska się dziewczyna i zagaduje po angielsku. Szczupła,
długie, brązowe włosy, szczera, ładna twarz, duże oczy. Jedno brązowe, drugie
pokryte bielmem. Nie sprawia to na mnie złego wrażenia. Wręcz przeciwnie:
nadaje jej twarzy uroku, głębi, jak blizna.
- Możesz nam pomóc? Wyjaśnisz, jak dojść do najbliższego miasteczka? Chcemy
poprosić o azyl.
Ma miły, delikatny głos. Słyszę
zmęczenie.
- No jasne!
Bardzo się cieszę, że mogę pomóc. Rozdaję dzieciakom prowiant, jaki miałem
na drogę. Siadamy na trawie. Rysuję prostą mapę, opisuję wioski i miasteczka.
Kiedy już wszyscy wiedzą, co i jak, zagajam z dziewczyną osobistą rozmowę. Skąd
jest, jak ma na imię, co się stało.
Ma na imię Marrion. Pochodzi z Kornwalii w południowej Francji (tak!) i
próbuje się przedostać do Austrii. Jej rodzinne strony zniszczyła wojna.
Zginęli jej rodzice i rodzeństwo. Ogarnia mnie głęboki smutek i żal. Pod koniec
rozmowy jestem już zupełnie zakochany. Patrzę jej w oczy, jedno brązowe,
przenikliwe, głębokie, drugie zamglone, białe, tajemnicze i równie piękne.
Budzę się.
Piękny sen, wart utrwalenia, zapamiętania i rozpowszechnienia. Myślałam o tych oczach. Jedno brązowe, (brąz przypisany jest Ziemi, naturze), przenikliwe i głębokie, drugie białe, zamglone, tajemnicze. Oba piękne. Jednym patrzy ta dziewczyna na świat tak jak większość, jest przy tym bardzo spostrzegawcza. Drugie oko niewidzące świata realnego, za to dostrzegające świat duchowy, ten który dla wielu jest tajemniczy bo zakryty. Takie połączenie daje wgląd we wszystko. Tak rodzi się mądrość. Tak rodzi się tao. Droga prowadzić może poprzez zranienie, traumę, ból. Jedni przy tym upadają, poddają się, nieskończenie cierpią, drudzy podnoszą się, otrzepują, opatrują rany i wykorzystują straszne doświadczenie do wewnętrznej przemiany, która pozwala wznieść się wyżej. Rany się goją, a blizny nie szpecą, ale dodają swoistego uroku.
A jak jest z tym patrzeniem w oczy? Oto proste 4 minutowe doświadczenie, które pokazuje co się wtedy z nami dzieje:
https://www.youtube.com/watch?v=uEgfQJCdOC8
Dobrze jest też czasami samemu spojrzeć sobie w oczy;)
https://www.youtube.com/watch?v=uEgfQJCdOC8
Dobrze jest też czasami samemu spojrzeć sobie w oczy;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz