Tak, mam zamiar pisać o chorobie, która bodaj zbiera największe żniwo. Ale żaden lekarz jeszcze nie umieścił na żadnym akcie zgonu jej nazwy. Napisze on owszem: choroba nowotworowa, zawał serca, udar itd. Ale jej nazwa nie figuruje. A gdy przyglądam się ludziom, nawet tym ze światka blogowego, to nie znajduję jednej osoby, o której mogłabym z całą pewnością napisać: nie przejawia żadnego z objawów tej choroby. Różnice polegają na stopniu zaawansowania i jeśli by można powiedzieć, to na pewnym zróżnicowaniu w wachlarzu objawów.
Ta choroba niszczy człowieka psychicznie i fizycznie.
Ta choroba demoluje związki.
Ta choroba zabiera radość życia.
Ta choroba ogłupia.
Ta choroba jest uleczalna.
Ale, ale, jeszcze nie wiem do końca, ale czuję, tak czuję, że pisać będę o tym wszystkim gdzie indziej. Od jakiegoś czasu jest przy mnie Pierzasty:). Ja co prawda nie chcę, ale On podtyka takie fajne, proste pomysły, że chyba mu ulegnę. Baaa... już to zrobiłam, dałam się skusić i tekstu kawał napisałam, zanim się zorientowałam, że to Jego sprawka. Mam na Wordzie w dokumentach... Tiaa... tak to wygląda, niby przypadkiem wylatuje skądś notatka, tam artykuł, coś się przypomina, układa i zanim się człowiek obejrzy to ma fajny tekst. I co ja mam powiedzie? Że Cię kocham Pierzasty?;))
To teraz potrzeba ciut wolnego czasu, aby zgrabnie zakończyć i wyretuszować tekst, ale znajdę go chyba dopiero w piątek.
PS. Na razie sny się nie śnią, ale ten o pomarańczowych piórkach coraz bardziej staje się zrozumiały:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz