Już bardzo późno, ale ... no już w sumie dobrze po północy, więc wczoraj.... brr... nie wiem jak o tym pisać, ale ja mam dość czułe powonienie, więc... no więc od początku...to jakiś zaś temu niestety odszedł nasz chomik Pepe. Jakoś zdaje się nikt od razu tego nie spostrzegł, więc przeleżał w szmatkach w tym swoim legowisku z jeden, czy dwa dni. I ja, że tak powiem wynosiłam zwłoki, które już wydzielały specyficzną woń. I po jakimś czasie, kilku dniach, zacząłem w mieszkaniu czuć tego chomika, a raczej to co po nim wtedy zostało. Zapach był w naszym przedpokoju, a najbardziej... w mojej własnej szafie. Ale przecież my nie mieliśmy już żadnych chomików! A potem z każdym dniem to ja już zaczynałam instynktownie wszędzie sprzątać, a zapach był coraz mocniejszy. Jakoś inni go nie odczuwali, a ja bardzo mocno, i to już był dla mnie fetor. Jakby z kanalizacji. Więc w końcu i mąż poczuł. A potem to już w niedzielę na wieczór, opróżniliśmy całą szafę, bo wszystkie rzeczy w niej mi waniały. To wszystko na strych. Za szafą znajdowała się zabudowana rura wentylacyjna, której to zabudowę mąż ściągnął, aby sprawdzić co jest przyczyną fetoru. Mi to tak cuchnęło, a mąż raz czuł, raz nie. Rano ruszyłam do działu technicznego naszej administracji. Już o dziesiątej zjawił się kierownik z hydraulikiem. I tu myślałam że wyjdę z siebie i stanę obok, bo im nie tylko nic nie śmierdziało, ale uznali rurę za dobrą. A mnie za "starą rurę" co to jak chciała remontu i przebudowy przedpokoju, to mogła im powiedzie, a nie udawać, i szukać pretekstu, że śmierdzi rura więc uszkodzona. Jaaaa....!!!! Ale na szczęście okazało się, że dwa piętra niżej, sąsiadce z tego samego pionu też brzydko pachnie i też to zgłosiła. A ponieważ zajrzeli panowie na strych a tam wystawiona szafa, rzeczy na wieszakach, a w salonie pawlacze, koce, śpiwory, to jakoś coś im nie pasowało, żebym taki cyrk robiła dla jednej rury i powiedzieli tylko, że nie zamykają sprawy. To ja wczoraj rano poszłam zobaczyć co z tą otwartą sprawę. Fakt, postanowili obejść wszystkich lokatorów i u każdego sprawdzić. Tyle, że zaczęłam już podejrzewa, że to może z sąsiadem pode mną coś się stało. Bo ostatnio jak go widziałam, źle wyglądał. Nawet do męża powiedziałam, ze się Kaziu o jakieś 20 lat postarzał w ciągu tego roku.
A skończyło się tym, że nasz sąsiad zszedł z tego świata. I zdaje się, że jakieś dwa tygodnie temu to zrobił. Kaziu, gość - nałogowy alkoholik, do którego schodziło się jemu podobne towarzystwo. No i jak już wieczorem, po wizycie ekipy śledczej, te zwłoki wynosili, to .... co ja tu mogę powiedzie. NIGDY tego zapachu nie zapomnę. Brr... A co do powonienia, to jednak faceci mają je z reguły słabsze. I tym razem to wolałabym na ten krótki czas być facetem;)
A tu to co wydarzyło się jednego dnia, rok temu, a co zapisałam kiedyś na jednym z blogów:
01 stycznia 2010
Sen, klucze, ptaki i śmierć
Czekam na Lidkę na klatce schodowej, mam coś ważnego do niej. Tymczasem widzę jak wchodzi skulona, jakby nie chciała, abym ją zauważyła. Gdy zagaduję, zaczyna mnie od razu słownie atakować. I w tym momencie, zaczynam się orientować, że to sen, ale zamiast przeciwdziałać, sama jestem jak ona, też atakuję i robi się bardzo nieprzyjemnie, tym bardziej, że nie załatwię już tego co zamierzałam, a bardzo mi zależało. „Przetrawiam” całe zdarzenie i chcę od nowa rozegrać tą scenę. Ale wybudzam się, już jestem na granicy snu i jawy. Wiem dokładnie o co chodzi w tym śnie, z czym mam doczynienia. I że to warte jest wyciągnięcia wniosków na przyszłość.
A w realu… Kamil był z koleżankami w sylwestrową noc w parku i na górce znaleźli klucze, cały pęk. Rano napisałam ogłoszenia i poszliśmy z mężem rozwiesić je w parku. Było mnóstwo głodnych ptaków, ale nie mieliśmy nic dla nich do jedzenia, żałowałam.
Zrobiłam im kilka zdjęć.
Gdy wracaliśmy i wchodziliśmy do bramy, zadzwoniła moja komórka. Właściciel kluczy ucieszonym głosem oznajmiał, że właśnie przeczytał ogłoszenie. Podałam adres. Na czwartym piętrze naszego domu stało trzech młodych ludzie, drzwi od mieszkania sąsiada spod siedemnastki były otwarte, a on sam stał w nich. Okazało się, że jego kolega od picia w nocy zmarł. Dostrzegłam leżące na podłodze zwłoki. Sąsiad był zdenerwowany i chciał, aby tym ludziom powiedziała, że ten zmarły nazywa się tak i tak. Znałam go jedynie z widzenia, a młoda kobieta nie dziwiła się, że nie zawierałam bliższej znajomości z tym jak określiła "towarzystwem wzajemnej adoracji". Sąsiad chciał wzywać policję, a wtedy kobieta powiedziała:
-My jesteśmy z policji.
Za chwilę przybył, zmachany wdrapywaniem się na piąte piętro, właściciel kluczy. I tak to na początek roku przywitało nas wszystkich memento mori.
Dochodzi druga w nocy, więc już tylko tyle: nikomu z nas, a już pewnie temu sąsiadowi też, nie przyszło do głowy, że po roku podobna ekipa będzie na tych schodach zajmować się nieboszczykiem. A z drugiej strony, to jak włączyć racjonalny umysł, to właśnie do takich wniosków powinno się dojść, ze historia może się powtórzyć. A kto zagra rolę nieboszczyka? A kto to wie komu bije dzwon...?
http://mala-szkatulka.blog.onet.pl/Zniwo,2,ID297627760,DA2008-02-27,n
http://mala-szkatulka.blog.onet.pl/Zniwo,2,ID297627760,DA2008-02-27,n
To jest jak "powtorka z rozrywki", zycie czesto przynosi nam rozne przedziwne niespodzianki, niestety nie zawsze mile.
OdpowiedzUsuńZnam zapach (delikatnie powiedziane) zwłok 16 lat pracowałam w Policji i trochę się nawąchałam...
OdpowiedzUsuńJa to mam wyczucie. Że też musiałam akurat ten post przeczytać. Mam nadzieję, że to nie żaden znak...boję się śmierci. Przeraża mnie. ONA
OdpowiedzUsuńTak Dino, ale wiesz, przez parę dni łapałam się na tym, ze myślę intensywnie o tym Kaziu, bo...no właśnie... zdaje się, że chodziło o samotność...
OdpowiedzUsuńi to wszystko z czym się wiąże to słowo... Pozdrawiam ciepło:)
Jago! Pracowałaś w Policji?! Jaaa... no proszę, czyli nosisz w sobie Odwagę:)))
OdpowiedzUsuńOna, kochanie*, ja osobiście nie bardzo boję się śmierci, za to odczuwam opór przed bólem, cierpieniem, osamotnieniem, zdradą-nielojalnością, biedą-brakiem, rozstaniem z bliskimi... i może coś tam jeszcze by się znalazło. Często osoby, które są w terminalnym okresie choroby, przechodzą takie etapy. Pierwszym jest niedowierzanie, lęk i bunt, potem złość, targowanie się, smutek czasem aż do depresji, a na końcu akceptacja i pogodzenie się. Takie etapy pewnie można i znaleźć w innych aspektach naszego życia. W końcu każdy z nas umrze. Co ciekawe, ci co to już raz zrobili i zmartwychwstali, nie odczuwają tego lęku przed śmiercią. Przypomniałam sobie taką historię opowiedzianą przez kobietę, która przeżyła śmierć kliniczną. W jakiś czas potem uległa wypadkowi. I w trakcie jego, spadała ze schodów, jedna jej cześć -świadomość nie bała się śmierci, była całkiem spokojna, za to ciało robiło wszystko instynktownie by się czegoś złapać, otrzymać równowagę i nie spaść. Było to dla niej ciekawe doświadczenie. Bo widać mamy w sobie wrodzony lęk przed śmiercią. Pozdrawiam ciepło Ona*
OdpowiedzUsuń