Leczenie się ze współuzależnienia bardzo przypomina proces dojrzewania. 

niedziela, 28 października 2012

Taniec śniegu czyli gawron prawdę ci powie, nie skłamie. I o nowych kozaczkach wśród staroci.

Wczoraj, czyli w sobotę, padał i padał pierwszy śnieg. We wtorek zauważyłam pierwsze gawrony. A w czwartek, przed wyjściem z pracy, spojrzałam w okno i ujrzałam jak majestatycznie tańczą w powietrzu taniec śniegu. Śniegu?!!! To nie możliwe - pomyślałam. W sobotę śnieg?! Coś się chyba tym ptakom pomyliło, bo wiadomo wszak, że po takim tańcu w ciągu trzech dni spadnie śnieg, a tu ciepła słoneczna jesień bogata w złoto. Więc jaki śnieg?! No cóż, ptaki widać wiedziały dobrze. Nie pomyliły się. W piątek wieczorem robiłam wraz z mężem zakupy spożywcze w supermarkecie i wstąpiliśmy do obuwniczego.  Bo wizja śniegu podziałała na mnie; nie miałam wszak zimowych butów. Co prawda wyprawę po kozaczki zaplanowałam na sobotę rano, ale jak już mamy sklep po drodze to czemu by nie wstąpić? Znalazła się jedna, jedyna para, która spełniała moje wszystkie oczekiwania i wymagania. Na przeszkodzie stał jeden drobiazg - nie miałam tylu pieniędzy przy sobie.
-Jutro po nie przyjadę.
-Nie mogę pani zaręczyć, że do jutra jeszcze będą - oświadczyła sprzedawczyni.
-Zadzwoń do syna, niech przeleje brakującą kwotę- podsuną pomysł mąż.
Za pięć ósma wieczorem zadzwoniłam. Przelewy realizowane są do ósmej. Zdążył. Zapłaciłam wirtualnymi pieniędzmi w duchu dziękując za współczesną technikę. W domu przymierzyłam raz jeszcze kozaczki. Zdały mi się jeszcze ładniejsze niż w sklepie. Potem spryskałam je płynem impregnującym. A w sobotę udałam się w nich na Targi Staroci. Propozycja wyszła od męża. Tyle, że nie przewidzieliśmy, że przy takiej okropnej pogodzie, targi będą na zewnątrz, a nie w Hali Stulecia. Nic nie kupiłam, jedynie pasłam oczy widokiem wysublimowanych wzorów na serwisach do kawy, złoceniami zabytkowych ram itp. Kwiaty  na filiżankach wyglądały zdziwione spod śniegu, a cukiernice zamiast cukru, musiały zadowolić się czymś co choć białe, cukrem nie było. Dzbanki, oprócz pokrywek, nosiły zgrabne śniegowe czapeczki. Zaś moje botki przeszły na placu targowym chrzest bojowy. Mimo chlapy i zimna nie przemokłam ani nie zmarzłam. Czego nie da się niestety powiedzieć o mężu. 

sobota, 27 października 2012

Jak Santiago

Mówiłam przyjaciółce: Jedź do sanatorium. Ale to było dalekie od niej. Potrzeba było wypadku, długiego leczenia, zwolnienia i w końcu teraz sam Ubezpieczyciel wysyła ją do uzdrowiska. Za kilka dni wyjeżdża nad morze.
Pomyślałam o sobie, że przecież ja mogłabym też skorzystać z takiego dobrodziejstwa i zregenerować się w jakimś sanatorium. Gdy tylko o tym pomyślałam, zaraz okazało się, że moi pracodawcy dają mi cały miesiąc urlopu w grudniu, bo wyjeżdżają do ciepłego, egzotycznego kraju. 
Załatwiłam więc szybko co miałam załatwić i dostałam do wyboru 7 miejscowości. Poprosiłam o  jeden dzień do namysłu. Potrzebny mi był. Przypomniałam sobie sen. Nie mój, ale kogoś z blogowiczów: 
śnił mi się Ciechocinek, uzdrowisko znane mi tylko z nazwy i z wielu opowiadań zachwyconej solną kuracją ciotki. Nie mam solonego pojęcia w jakim celu tam sennie powędrowałem ,ale chyba wolno mi pofantazjować na ten temat. Po mieście oprowadzała mnie nieznajoma kobieta, która opisywała zalety uzdrowiska, ale ostrzegła mnie, że jeśli nie nazywam się Ciechociński, to nie mam wielkich szans na znalezienie miejsca dla siebie. „Każdy kto tu przychodzi na leczenie ma takie nazwisko,” dodała z uśmiechem.
Sen jak sen, ale we mnie coś drgnęło. Mój wewnętrzny kamerton zaczął działać i napisałam tej osobie wtedy tak:
Hm… to oczywiście Twój sen, ale… opowiadając go światu niejako staje się on wszystkich, zresztą sny tak naprawdę nie mają właścicieli…:) Może takie moje skojarzenie. Ta kobieta zwraca uwagę na nazwisko czyli tez nazwę, coś do czegoś musi pasować. Ciechocinek to dla mnie uzdrowisko, takie pierwsze co przychodzi mi do głowy. A oto co znalazłam o pewnej nazwie wsi Ciechr, cytuję:
 
Po raz pierwszy z nazwą tej miejscowości spotykamy się w dokumencie królewskim Bolesława Śmiałego wystawionym dla klasztoru benedyktynów w Mogilnie z roku 1065. Nazwa wsi zapisana została w języku staropolskim, Cechre. Jak łatwo zauważyć współczesny zapis tej nazwy nie uległ daleko idącym przeobrażeniom. Pomiędzy pierwszymi dwoma literami przybyło "i" a końcową literę "e" zastąpiono literą "z". Tak, więc współcześnie zapisujemy tą nazwę w formie "Ciechrz".
Poszukując etymologicznego znaczenia tego słowa znajdujemy je w wyrazie "cieszyć" i wywodzącym się z niego wyrazie pocieszać, od nich ciecha jako człon wyrazów pociecha, uciecha z kolei dalsze wywodzące się z nich słowa to ucieszny, cieszyciel, czyli dzisiejszy pocieszyciel. Człon nazewniczy ciech- znajdujemy w imiennictwie, czyli imionach takich jak Wojciech, Sieciech, z którego Szwieciech – Wszeciech, czy nazwach miejscowych: Ciechanowiec, Ciechanów, Ciechocin, Ciechocinek, Cieszyn, w końcu i nasz Ciechrz. Zdawałoby się, że na tym można byłoby już zakończyć wywód nazwy miejscowej Ciechrz, gdyby nie ten pierwszy zapis z 1065 r. Cechre, który zdaje się odnosić do słowa "Cech" – "kompania (rzemieślników)", z niemieckiego Zeche, słowo również znaczące tyle samo, co "kompania". Dlatego też tą pierwotną nazwę należałoby odnieś właśnie do słowa Cech, czyli do określenia grupy mieszkańców pierwotnej osady Ciechrz, zajmującej się jakąś dziś bliżej nieznaną czynnością zawodową świadczoną na rzecz grodu książęcego lub pobliskich grodów, granicznego w Rzadkwinie (Rodequino) i zaporowego dla Kruszwicy w Stodolsku (Stodólnie).
Pomijając zmiany w pisowni przyjmijmy nazwę miejscową Ciechrz jako tą wywodzącą się od słowa Ciecha, czyli miejsca radosnego zamieszkałego przez takąż ludność. 

Hm... czy chodzi o osoby, które potrafią się cieszyć życiem i współpracować. To wtedy powstaje uzdrawianie? hm…
Dostałam wtedy odpowiedź:
wspaniale to zrobiłaś naprowadzając mnie na etymologię senną, co powinienem był zrobić sam, ale jakoś nie przyszło mi do łba. To było pocieszne pocieszenie od moich Przewodników którzy skorzystali z uczynności ezoterycznej gosposi. Przewodniczka we śnie była jasnym symbolem. Nazwisko znaczy że trzeba przestawić Ego na radość, pocieszanie i współpracę z “uzdrowiskiem mądrości ziemskiej -sól jest tu symbolem. Mnie się “Ciecho” kojarzył ze słowem “cichy”, bo ciecha i cisza mają wspólny źródłosłów.

Ta wymiana zdań odbyła się 2 grudnia 2008, a 2 grudnia 2012 mam być w uzdrowisku. 
Był taki pasterz, który poszedł za wskazówkami snu. Tyle, że ja nie do Egiptu pod piramidy, ale do Ciechocinka się wybiorę. O czym mam pamiętać, co jest ważne? Współpraca  i umiejętność cieszenia się życiem. Narzekanie zatem odpada;)

ps. obrazek stąd:

Wypadek

Październik zaczął się dla dwójki moich dzieci boleśnie. Patrzę na te ich kołnierze ortopedyczne i... (to się tak mówi, ale to właśnie tak jest)... serce mi się kraje. Podobno wypadki chodzą po ludziach... ten przyjechał. Od tyłu, gdy stali na czerwonych światłach.
Myślę o tym, że to jest jak przeszłość, która czasem wali w nas, gdy się tego kompletnie nie spodziewamy.

sobota, 6 października 2012

Okropny sen

Z 2 na 3 października miałam sen:
Jadę z mężem samochodem.To taki wóz terenowy i mąż prowadzi. Mamy na masce tego wozu jakieś swoje rzeczy i leży tam też małe dziecko zawinięte w kocyk czy becik. To dziewczynka. Wpierw to jakby nasze dziecko, potem to bardziej moja podopieczna. Jedziemy i to że dziecko tak wieziemy zdaje się być czymś normalnym. Zaczyna padać deszcz i martwię się, że to utrudnia jazdę, a potem zaraz myślę o dziecku, że zmoknie i wtedy wjeżdżamy na most. Tuż przed dziecko zsuwa się z maski samochodu i i w tym kocyku turla się w stronę rzeki. Mąż nie zauważa tego zajęty prowadzeniem samochodu i wjeżdża na most, a ja krzyczę, by się zatrzymał i jeszcze w biegu wyskakuję. Chcę jak najszybciej dobiec do dziecka, ale mam na sobie jakiś ciężki płaszcz, który utrudnia mi bieg, próbuję go zrzucić z siebie. Jestem przerażona i w duchu się ganię, że jak mogłam w ogóle tak to dziecko narazić, że przecież powinno być w samochodzie z nami. Boję się o nie i to jest dla mnie wprost nie do zniesienia, ta myśl, że wpadło do wody i się utopiło. I wtedy mam taką wizję-odczucie, że dziecko jest całe, że kocyk je ochronił i zatrzymało się w trawie na brzegu, nie wpadło do rzeki. Obiecuję sobie, że już NIGDY nie  narażę je na niebezpieczeństwo. 
Budzę się i  na głos mówię: Boże!!! Co za okropny sen! Czym budzę męża ze snu.
Potem w ciągu dnia opowiadam sen przyjaciółce, a ona przypomina mi swoją wizję, w której widzi mojego męża  w domu, ale jakby zewnątrz budynku w takiej windzie (balkonie?).
Tutaj zapisuję sen, który dzisiaj (17.01.2013) opowiedział mi rano najmłodszy, ponieważ pragnę sen zapisać, ale jednocześnie ukryć ten zapis. Przeszłość wydaje mi się do tego dobra. A tytuł dość adekwatny.
Widzę jak babcia truje ciebie. Rozkrusza tabletkę i wsypuje do jedzenia, które ty masz jeść. Do tego daje zapach papierosów do kwiatów, aby tata myślał, że palisz i się z tobą rozwiódł. Ja mówię ci o tej tabletce, a babcia tłumaczy, że dodała tylko witaminy i pokazuje taką tabletkę. Ona jest fioletowa. A ja mówię: babciu, tamta była inna, biała. Jest kłótnia, a przychodzi Mikołaj i ...ja już jestem bardziej z nim, nim zainteresowany i trochę jest nam niezręcznie, mi i jemu. Wolałbym aby nie był świadkiem tego co się w domu dziadków rozgrywa.