fragment listu, mojego, z końca poprzedniego roku... niech tu zostanie jako memento...
Niedawno miałam sen. Opowiedziałam go Róży. Jest w nim taka scena, gdy w rękach trzymam swoje bagaże i czynię wszystko by były jak najlżejsze, a wtedy w pewnym momencie wiatr porywa je i wplątuje w cierniste krzewy. Gdy zaczynam je wyplątywać, okazują się być włosami mojej córki. Długimi i rudymi. Widzę głowę Róży, czuję jej ból, który tym co robię jej zadaję, a jednocześnie jeśli włosów nie wyplączę, będzie unieruchomiona, w niewoli. Nie będzie mogła się ruszyć.
Nie chcę nikomu z Was zadawać bólu, choć nie wiem na ile mi się to uda. Nie taki mam cel. Ale rozumiem sen. Sprawianie by własny bagaż wydał się jak najlżejszy, bez znaczenia, do niczego dobrego nie prowadzi.