Sen sprzed kilku dni.
Pożyczyłam jakiejś młodej dziewczynie, bo o to prosiła, karty do tarota Wildwood. Jednak zawiał wiatr, ona ich nie utrzymała w ręce i część z kart wylądowała w rzece. Widziałam je na tafli wody, bo stałam z tą dziewczyną na moście. Nic już się nie dało zrobić. Kołatała mi myśl, że mam jeszcze jedne takie karty.
obrazek stąd https://tuitarotblog.wordpress.com/2016/06/26/deck-interview-wildwood-tarot/
Potem widziałam takie trzy duże parasole, wręcz takiej wielkości jak te z kawiarenek. Były na polu, leżały jeden przy drugim rozłożone, tak jak się daje parasolkę po deszczu. Znowu wiatr je zaczął porywać, byłam z nim bez szans. Nie byłam wstanie ich dogonić. Wracając znalazłam niemowlę, było porzucone na śmierć, leżało przy kałuży w brudnych śpioszkach, przemoczone. To był chłopczyk z taką zniekształconą twarzą, nie był urodziwy. Ale ja szybko podniosłam dziecko i pobiegłam do domu by nim się zająć. Po drodze zastanawiam się jak ktoś to mógł zrobić. Myślałam też o znalezieniu dla niego domu. Gdy zaczęłam zdejmować z dziecka śpiochy, okazało się być śliczną małą dziewczynką, taką jak z obrazów Muszyńskiej. Postanowiłam zostawić tą dziewczynkę dla siebie. Byłam uradowana i szczęśliwa.